sobota, 10 maja 2014

04


-Lily-

            Cały dzień nie robiłam nic innego oprócz leżenia. Przekręcałam się bezmyślnie z boku na bok, wpatrywałam w sufit i rozmyślałam. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co się wczoraj stało. Nie potrafiłam pojąć, dlaczego Jamie musiała zniszczyć nie tylko jej związek z Jake'm, ale też naszą przyjaźń. Już nigdy nie miało być tak samo. Nie wiedziałam jak mam się zachować wobec przyjaciółki. Nie odbierałam od niej telefonów, nie odpisywałam na sms'y, choć wielokrotnie próbowała się ze mną skontaktować. Byłam w kropce. Westchnęłam głośno, po czym wytarłam jakąś zbłąkaną łzę na moim policzku.

         Usiadłam i spojrzałam w kierunku okna. Śnieg cicho prószył, miarowo pokrywając wszystko lekkim puchem. Zacisnęłam usta. Zawsze gdy padał śnieg urządzaliśmy bitwy na śnieżki i cieszyliśmy się przy tym jak małe dzieci. 

          Odblokowałam ekran w telefonie, sprawdzając godzinę. Było po siedemnastej. Od samego rana próbowałam się dodzwonić do Jake'a, ale z takim samym skutkiem, jak Jamie do mnie. Okropnie się o niego martwiłam. Chciałam go przytulić, pocieszyć, ale bałam się tam iść, by nie pomyślał, że się narzucam albo nad nim lituje.

            Zresztą średnio było to możliwe, bo po swojej wczorajszej ucieczce była zamknięta na klucz. Tak właśnie. Nie mogłam wyjść, chyba, że oknem, bo mnie zamknęli, a klucz zabrali. Nie przejęłam się tym jakoś szczególnie, bo moje wyjścia i tak były ograniczone do minimum. Czułam się dziwnie to fakt, ale w tej chwili miałam większe problemy niż nadopiekuńczy rodzice.

            Zwlekłam się powoli z łóżka i podeszłam do okna. Śnieg padał coraz mocniej. Już miałam iść do toalety, gdy nagle usłyszałam swoje imię. Rozejrzałam się zdezorientowana, ale nic nie zauważyłam.

- Otwórz okno, błagam! - Głos ponownie się odezwał tym razem głośniej. Wykonałam to nietypowe polecenia i wychyliłam się, patrząc w dół. Pośród wysokich, równo przyciętych krzaków, stała Jamie. Wyglądała okropnie. Miała na sobie te same ubrania, co wczoraj, a na nie byle jak zarzucony płaszcz. Jej włosy stanowiły jeden wielki nieład i widziałam, że płakała. 

- Lily musisz mi pomóc! - zaszlochała. 

- Co jest? - zapytałam dosyć oschle, odwracając wzrok. 

Dziewczyna była widocznie tak zdesperowana, że tego nie zauważyła.

- Jake nie odbiera ode mnie telefonów i...

Prychnęłam, wchodząc jej w słowo.

- Dziwisz mu się? 

Jamie zignorowała to, po czym płacząc coraz głośniej dokończyła:

- Właśnie dostałam od niego sms'a. Napisał: "Żegnaj. Zawsze Cie kochałem". Tak cholernie się boję, że mógł zrobić coś głupiego. Pomóż mi!


           Stałam przy oknie jak wmurowana. Co do cholery?! Przecież ona mogła mieć rację. Jake był bardzo wesołym i beztroskim człowiekiem, ale ja wiedziałam, że był też strasznie wrażliwy. Odetchnęłam, głęboko, przykładając dłoń do czoła. 

Dobra, spokojnie, Lily, myśl...


- Czekaj na mnie, już idę! - zawołałam do Jamie. Nie widziałam innego wyjścia, tu liczył się czas. Musiałam wyjść oknem, jakkolwiek głupio to brzmiało. Rzuciłam się w kierunku szafy.

        Wyciągnęłam z niej zimową kurtkę i buty, dziękując Bogu, że trzymam takie rzeczy u siebie. Założyłam to na siebie i w biegu złapałam telefon. Dopadłam do okna, po czym ostrożne zaczęłam wchodzić na parapet. Cholera, dlaczego musiałam mieć pokój na pierwszym pietrze? Szlag by to. Po chwili wpatrywania się w ziemię, która zdawała się być strasznie daleko, wpadłam na pewien pomysł. Tuż pod moim oknem rosło spore drzewo, a gałęzie prawie dotykały szyb. Wahając się, złapałam się jednej z nich i ustałam na dużym konarze. Modląc się, by nie pękł pod moim ciężarem, powoli zaczęłam zsuwać się na dół, łapiąc się to nowych gałęzi. Serce waliło mi jak młotem, a ręce piekły od zadrapań. Gdy byłam jakieś trzy metry od ziemi, zeskoczyłam w śnieg, spadając na nogi. Zdziwiona powodzeniem akcji, skinęłam na Jamie, po czym szybkim krokiem podążyłam w kierunku bramy. Była otwarta. Wybiegłyśmy na chodnik, a mi w głowie zaświtała pewna myśl.

- Masz numer do tego Harry'ego? - zapytałam, nie zwalniając kroku.

- Mam, Jake mi kiedyś dał, bo...

       Westchnęłam zniecierpliwiona.

- Nieważne skąd! Podaj mi go.

- Po co ci? - zapytała zaskoczona.

- Może będzie mógł nam pomóc, masz lepszy pomysł? Same możemy nie dać rady. Dyktuj.

        Jamie posłusznie wyjęła telefon i podała mi rządek cyfr. Wpisałam go u siebie, po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę. Odebrał po trzecim sygnale. 

- Halo? - usłyszałam jego pogodny głos. 

- Cześć Harry, tu Lily. Pamiętasz mnie może? Bawiliśmy się wczoraj razem na imprezie- wydyszałam, zmęczona szybkim tempem. 

- Trudno byłoby zapomnieć. - powiedział ciepłym głosem. - Coś się stało? Wydajesz się być strasznie roztrzęsiona.

- Potrzebujemy pomocy.- powiedziałam zrozpaczona. - Widziałeś, co się wczoraj stało. Razem z Jamie boimy się, że Jake mógł sobie coś zrobić. Mógłbyś przyjechać pod jego dom? My jesteśmy w drodze, będziemy za jakieś pięć minut.

- Pewnie, już jadę. - Harry nie zadawał zbędnych pytań. Rozłączył się, a ja schowałam telefon do kieszeni.

- I co, i co? - pytała histerycznie dziewczyna. 

- Już jedzie. - odrzekłam. 

          Tak jak przypuszczałam po pięciu minutach, byłyśmy na miejscu. Na pierwszy rzut widać było, że coś jest nie tak. Mimo zapadającej ciemności w domu nie paliło się żadne światło, a sądząc po braku samochodu na podjeździe, rodzice chłopaka jeszcze nie wrócili do domu. 

          Jamie drżała obok mnie, pochlipując cicho, a ja nie wiedziałam czy wchodzić, czy czekać na Stylesa. Nagle usłyszałam mruczący dźwięk motoru. Odwróciłam się z ulga i zobaczyłam, że Harry podąża w naszą stronę z zawrotną szybkością. Zahamował na podjeździe, po czym ściągnął kask i zszedł z maszyny. 

- Cześć. Wybacz, Lilijko, ale szybciej się nie dało. Śnieg utrudnia jazdę i szlag mnie trafiał - powiedział markotnie na przywitanie. - Co dokładnie się stało? 

           Opowiedziałam mu po krótce o wiadomości. 

- Wchodzimy. - zadecydował od razu, po czym puścił nas przodem. Wbiegliśmy po schodach, a ja wzięłam za klamkę. Drzwi były otwarte. Przełknęłam głośno ślinę.

- Jake? - zawołałam cicho. W domu nic się nie zmieniło od wczorajszej imprezy. Wszędzie było pełni śmieci, sprzęt stał tak, jak wczoraj...

- Jake, błagam, odezwij się! - zapłakała głośno dziewczyna. 

- Musimy się rozdzielić. - zadecydował Harry.

       Kiwnęłam głową, po czym powoli zaczęłam wchodzić po schodach. Reszta moich towarzyszy zaczęła przeszukiwac parter. Będąc na górze, otwierałam po kolei każde drzwi, nawołując głośno przyjaciela. Nic z tego. Ostatnim z pomieszczeń był jego pokój. Bliska płaczu weszłam do środka, drzwi były otwarte...

        Wrzasnęłam przerażona. Chłopak spoczywał bezwładnie obok łóżka, a obok niego leżały dwie butelki po alkoholu i opakowanie po jakichś lekach. 

- Lily, wszystko w porządku? - usłyszałam z dołu głos Stylesa.

- Znalazłam go, chodźcie tu! - zawołałam, po czym na upadłam na kolana obok Jake'a. Chwyciłam jego twarz w dłonie. Był strasznie blady.

- Coś ty zrobił, debilu, coś ty zrobił... - powtarzałam, jęcząc cicho. Do pokoju wpadli Jamie i Harry. Dziewczyna rzuciła się na podłogę, szlochając głośno. Styles uklakl obok niego, sprawdzając puls. 

- Jest... - wyszeptał cicho pobladłymi ze strachu wargami. - Ledwo wyczuwalny, ale jest. Dzwonię po pogotowie. 


        Jak powiedział, tak zrobił. Na jego twarzy widziałam spokój i skupienie. Przechadzał się szybko po pokoju, rozmawiając z osobą, która odebrała telefon i podając adres. 

- Zaraz będą. - powiedział, ponownie przyklękając. 

        Nie zmieniałam pozycji, dalej nie wypuszczałam z rąk twarzy przyjaciela. Starałam się nie myśleć o niczym, wiedząc, że tylko to chroni mnie przed stanem, w którym była Jamie. Leżała u boku Jake'a i ściskając jego rękę, szlochała głośno, szepcząc coś nie zrozumiałego. Harry cały czas kontrolował puls i oddech chłopaka. Piętnaście minut później do pokoju weszli funkcjknariusze pogotowia. Po wszystkich pytaniach, na które odpowiadał Harry i po wstępnych badaniach, zabrano go do karetki. Widziałam zwątpienie na twarzy lekarza, gdy wziął do ręki pudełko po lekach. Okazało się, że to środki nasenne. Pożegnał nas smutno, po czym wyszedł wraz z towarzyszami. Jamie nie chciała opuszczać ukochanego nawet na chwilę, więc zabrała się w karetce, która odjechała na sygnale do szpitala. 


- Kilka godzin później - 

            Siedziałam z Harrym na poczekalni przed izbą przyjęć. Pukałam niespokojnie czubkiem buta o podłogę i ściskałam spocone dłonie. Chłopak siedział obok i wpatrywał się w sufit. Jamie zabrały pielęgniarki, by dać jej coś na uspokojenie. 

        Powoli docierało do mnie to, co się stało. Jake mógł tego nie przeżyć. Wiedziałam, że to wina mojej przyjaciółki. W duchu obwiniałam ją za to, ale nie chciałam mówić tego na głos, było już wystarczająco załamana. Po mojej twarzy powoli zaczynały spływać łzy. Było ich coraz więcej. W końcu nie dałam rady i ukryłam twarz w dłoniach, łkając cicho. 

       Nagle poczułam, ze Harry obejmuje mnie w pasie. Tak samo jak wczoraj wtuliłam się w niego, a on jednym zgrabnym ruchem posadził mnie sobie na kolanach.


- Cicho, nie płacz, Lilijko. - szeptał w moje włosy, kołysząc delikatnie. - Wszystko będzie dobrze.

         Załkałam jeszcze głośniej i przycisnęłam twarz do jego piersi. Było mi tak strasznie ciężko. Płakałam jeszcze długo, ale czułam, że Harry mnie zostawi. Czułam się bezpiecznie w jego ramionach.

      W pewnej chwili drzwi do dyżurki otworzyły się i na korytarz wyszedł lekarz.
__________________________________________

Hej <3
Zabijcie mnie za ten rozdział. Nawet nie wiem, co powiedzieć, więc nie powiem nic...
Rozdział dedykuję Mosquito ;* Za to, że jeszcze nie masz mnie dość. I za te wszystkie złe końcówki! Mszczę się, a co! Dziękuję, kochana <3
I teraz sobie idę, płakać pod łóżkiem :c
Pozdrawiam ^^

Obserwatorzy