piątek, 28 listopada 2014

13

- Lily -

        Nie mogłam otrząsnąć się po tym strasznym śnie, który śnił mi się miesiąc temu. Cały czas miałam przed oczami twarz Harry'ego. Bladą... Całą we krwi. Za każdym razem, gdy przypominałam sobie ten widok wstrząsał mną dreszcz. Harry'emu oczywiście nic nie powiedziałam, nie chciałam, żeby wziął mnie za jakąś idiotkę, która wierzy w jakieś mary senne. Wiedziałam, że takie rzeczy są dla niego głupie i niedorzeczne. 

    Westchnęłam, zwlekając się z łóżka. Przed chwilą się obudziłam i już spłynęła na mnie świadomość, że ten dzień będzie dla mnie bardzo pracowity, a zarazem cudowny. Rodzice od dwóch dni tkwili u ciotki w Londynie. Chcieli, abym poleciała tam z nimi, ale kategorycznie odmówiłam. Oboje dostali urlop i wybrali się tam na dwa tygodnie. Nie mogłam zostawić mojego Harry'ego na tyle czasu. Poza tym byłam już za nim cholernie stęskniona. Od tygodnia się nie widzieliśmy, gdyż chłopak się rozchorował i poszedł na zwolnienie. Przez dwa pierwsze dni rozmawialiśmy przez skype'a. Rzeczywiście wyglądał okropnie, mówił, że ma gorączkę. Chciałam do niego jechać, ale ostro mi tego zabronił. Powiedział, że w żadnym wypadku nie chce mnie zarazić. Tak więc potem przestaliśmy rozmawiać przez skype'a i tylko pisaliśmy po kilkadziesiąt sms'ów dziennie. Wczoraj obiecał, że dzisiaj do mnie w końcu przyjdzie. Stwierdził, że czuje się lepiej. Ucieszyłam się bardzo, byłam już za nim strasznie stęskniona. Zaplanowałam cudowną kolację i wybrałam film na wieczór. Musieliśmy przecież nadrobić ten tydzień. 

    Pobiegłam do łazienki, wiedząc, że jeszcze sporo przygotowań przede mną.


- Harry -

         Wlekłem się w stronę drzwi, słysząc natarczywe dzwonienie. Czułem się okropnie. Pieprzone choróbsko. Gorączka spadła mi wczoraj do trzydziestu siedmiu stopni, dlatego z zadowoleniem stwierdziłem, że mogę powstać do żywych. Niestety w nocy znowu dobiła do trzydziestu dziewięciu i pół. Zbiłem ją lekami, ale wyraźnie czułem, że znowu rośnie. Przecierając oczy i potykając się o piłkę Dextera, w końcu otworzyłem. Zamrugałem, aby wyostrzyć widzenie, bo chwilowo wszystko było podwójne. Przede mną stał roześmiany Jake. Po kilku sekundach zobaczyłem, jak mina mu zrzedła.

- Jezu, stary, coś ty ze sobą zrobił? - jęknął, wchodząc do środka. 

     Spojrzałem w sufit. Nie miałem siły gadać. Tydzień gorączki to naprawdę męcząca rzecz. Przybiliśmy sobie piątkę. Chłopak przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy. Dexter przybiegł, aby się z nim przywitać, a ja czując, że już dłużej nie wystoję, ruszyłem do łóżka. Musiałem przytrzymać się ściany, bo jak nic bym grzmotnął na twarz. Walnąłem się w pościel, słysząc bicie własnego serca w uszach. Było mi tak gorąco, że gdybym miał siłę, to bym zdjął ten cholerny podkoszulek. Ale jej nie miałem. Usłyszałem kroki, a potem głośny syk. 

- Harry, widziałeś co masz na plecach? - zapytał zdjęty przerażeniem szatyn. Co on majaczy? Że co niby mam mieć?

- A co? Mam tam coś? - wychrypiałem bez życia.

- Jesteś debilem. Cholernym. - Dlaczego?! Nie wypowiedziałem tego na głos. Zabrakło mi siły. Najchętniej poszedłbym spać. W trybie natychmiastowym, chociaż przed chwilką wstałem. 

- Masz rozpieprzoną całą łopatkę. Wygląda jakby ktoś Ci po tym gwoździem rysował. - Jake podszedł bliżej, stawiając na podłodze jakieś torby z jednej wysypały się pomarańcze, więc obstawiałem, że przyszedł z wizytą "leczniczą".

- Oj, przestań, zadrapałem się ostatniego dnia, jak byłem w robocie. I rzeczywiście o gwóźdź, wystawał z tych pieprzonych desek, który Black zostawił. Nawet mnie to nie boli. - Na tą wypowiedź poświęciłem trzy czwarte siły, którą jeszcze miałem. Niech on już stąd idzie. Bo zejdę.

- Ale człowieku, tobie się w to wdało zakażenie! Jak możesz tego nie czuć?! - Przyjaciel wyraźnie się zbulwersował. Zastanowiłem się. Naprawdę mnie to nie bolało. Ja o tym zapomniałem tego samego dnia, którego to zrobiłem.

- Dlaczego tak twierdzisz? - spytałem, siadając. A raczej próbując usiąść. W kilka sekund podłoga znalazła się na suficie, a sufit na podłodze. Zachciało mi się rzygać. 

- Wszystko okej? - Zapytał Jake, zbliżając się do mnie i wyciągając rękę w moją stronę.

- Tak, weź tę łapę - jęknąłem. Litości, jestem facetem, a nie jakąś rozklekotaną panną. Wstałem, chwiejąc się na nogach i ruszyłem do łazienki. Spojrzałem w lustro. O cholera. Co za upiór. Odwróciłem wzrok i sięgnąłem po małe lusterko. Stanąłem tyłem do dużego lustra i spojrzałam w małe. Oj... Rzeczywiście. Cała rana była ostro zaczerwieniona i wyglądała na zaognioną. 

- Czy ty byłeś w ogóle u lekarza, z tym swoim niby przeziębieniem? - zapytał wkurzony Jake. 

- Nie - burknąłem, patrząc na szramę, która ciągnęła się od łopatki, aż przez żebra do prawego boku mojego ciała. Jak mogłem tego nie zauważyć? 

- To jakim cudem jesteś na zwolnieniu? - Chłopak szeroko otworzył oczy.

- Wykorzystałem urlop, którego wcześniej nie wykorzystałem. - mruknąłem, popadając w zastanowienie. 

- Czyli...? Ciota. - podsumował mnie krótko. - Nie masz żadnego przeziębienia. Tylko zakażenie.

- Przestań bredzić - mruknąłem.- Boli mnie gardło i mam gorączkę. Przeziębienie i koniec. Poza tym, czuję się wyśmienicie. 

- Mhm, a ja jestem blondynką o wybitnym biuście. - rzucił Jake. - Masz i...

- Tak, tak, lecę w te pędy! - zawołałem, wypychając go z łazienki, a później do drzwi wejściowych. - Niesamowicie miło, że wpadłeś, ale umówiłem się z Lily i wiesz. Muszę się doprowadzić do stanu używalności. Także ten...

- Zaraz, zaraz, zaraz. - zaprotestował, kiedy otworzyłem już drzwi wejściowe. - Naślę na ciebie Lily, jak nie pójdziesz do lekarza.

       Stanąłem jak wryty.

- A tylko spróbuj! - zagroziłem mu, chcąc jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Sufit znowu zaczynał zmieniać swoje położenie. - Jeśli to zrobisz, to... eee... Nie no, dobra. Po prostu tego nie rób.

- Ale...

- Obiecuję, że jak będę umierał to pójdę do lekarza. Na razie jeszcze żyję. Do zobaczenia! - Wypchnąłem go na wycieraczkę i zatrzasnąłem drzwi. A potem powoli zsunąłem się po nich na podłogę, dysząc ciężko. Chyba tam zasnąłem, bo gdy się obudziłem była już szesnasta.

***

     Było w pół do piątej, kiedy w końcu wytargałem się z domu. Wyszedłem wcześniej niż tego potrzebowałem, ale musiałem jeszcze kupić kwiaty. Wymyśliłem sobie, że będą to czerwone róże i już od jakiegoś czasu krążyłem po mieście, szukając kwiaciarni, w której będą je mieli. Jak na złość - nie mieli w żadnej. Czułem się fatalnie. Wcale nie lepiej, jak rano. W końcu zacząłem czuć ból w tej pieprzonej ranie. Koszula z powodzeniem ją drażniła. Nie mogłem się nawet przypiąć pasami, bo gdybym oparł plecy o siedzenie, to chyba bym skonał. Było mi niedobrze, gorąco... Kręciło się w głowie. Najgorsze było to, że te objawy zamiast coraz słabsze (połknąłem przeróżne tabletki przeciwbólowe, przeciwzapalne i przeciwgorączkowe) nasilały się z każdą chwilą. 

     W pewnej chwili obraz zaczął mi się rozjeżdżać. Chciałem zjechać gdzieś na parking, ale jak na złość byłem w samym środku miasta i wszystko było zajęte. Zacząłem zasysać powietrze przez zaciśnięte zęby. Otworzyłem szybę. Jeden zawrót głowy. Szarpnąłem kierownicą. Ktoś nacisnął klakson. Drugi zawrót głowy. Zaczynałem tracić kontrolę nad własnym ciałem. A potem jakiś palant wyjechał mi na czołowe Chyba mnie nie zauważył... Ciemno, pusto, szkło. Bolało. Ale potem nie czułem już nic.


- Lily -

     Wybiła siedemnasta trzydzieści, kiedy skończyłam nakrywać do stołu w jadalni. Przez okno wpadały piękne promienie letniego słońca. Co prawda sierpień powoli się kończył, ale na dworze nadal było niesamowicie ciepło. Uśmiechnęłam się za zadowoleniem, oceniając efekt końcowy. Było schludnie i ładnie. A właśnie o to mi chodziło. Teraz pozostało mi przyszykować siebie. Wcześniej przygotowałam już sobie szkarłatną sukienkę do kolan z krótkimi, bufiastymi rękawami. Zanim ją włożyłam, wzięłam szybki prysznic. Rozczesałam włosy i związałam je w luźnego, artystycznego koka. Sporo włosów zostawiłam, aby okalały moją twarz. Zrobiłam lekki makijaż używając, używając ulubionych kosmetyków. Na koniec spryskałam się perfumami. 

    Z uśmiechem na ustach wróciłam do kuchni i spojrzałam na zegarek. Harry powinien zaraz być. Usiadłam przy stole i czekałam. Minęła osiemnasta. Potem osiemnasta trzydzieści. Zaczęłam chodzić w kółko po domu. Coś się stało. Zadzwoniłby, gdyby nie mógł przyjść. Odruchowo sięgnęłam po telefon, a on zadzwonił w tej samej chwili. Z ulga zobaczyłam na wyświetlaczu zdjęcie Harry'ego.

- Halo? Kochanie, no gdzie ty jesteś? - Niestety, nie usłyszałam głosu ukochanego. 

      Słuchałam, sztywniejąc z każdą minutą. A potem wypuściłam telefon z ręki i wypadłam z domu, machając w kierunku przejeżdżającej nieopodal taksówki.
__________________________________________

Hej! :D

Ha! Wyrobiłam się w jeszcze w listopadzie! Udało się!

Podoba Wam się nowy szablon? c; Bo mi cholernie. Mei zrobiła mi go już jakoś w wakacje, ale dopiero teraz mogłam go użyć. Jest cudowny. ^^

I jak Wam się podoba rozdział? Mi pod względem napisania nie najgorzej. Usiadłam i w dwie godzinki stworzyłam. Nie podoba mi się tylko to, co się w nim znajduje... :c 

Biedny Harry. Biedna Lily.

Do zobaczenia! <3

Obserwatorzy