piątek, 28 lutego 2014

01

             Przeciągnęłam się, ziewając szeroko i podciągnęłam do pozycji siedzącej. Leżałam na swoim zasłanym łóżku, a teraz najwyraźniej się zdrzemnęłam. Nie za bardzo zdziwił mnie ten fakt, była połowa grudnia, okres przedświąteczny, a na dworze robiło się już ciemno po piętnastej. Do tego zamiast puszystego śniegu, z nieba padał rzęsisty deszcz i rozbijał swoje drobne krople na dachu. Lubiłam ten dźwięk, zawsze mnie uspokajał i tym razem chyba też uśpił.

             Przeczesałam włosy palcami i postanowiłam wstać. Zwlekłam się jakoś z łóżka, po czym poszłam do łazienki, która należała do mnie. Zapaliłam światło i gwałtownie zamrugałam, starając się przyzwyczaić wzrok do jasności. Podeszłam do lustra, aby ogarnąć się po tej krótkiej regeneracji sił. Spojrzała na mnie dość blada osoba, z oczami w kolorze ciemnej kawy i podobnego koloru włosami. Długie, czarne rzęsy okalały oczy i rzucały cienie na policzki. Ponownie ziewając, ściągnęłam z włosów gumkę, rozwalając do reszty niechlujnego koka, którego zrobiłam przed snem. Przemyłam twarz zimną wodą, aby trochę otrzeźwieć,  rozczesałam włosy i odnowiłam fryzurę. Załatwiłam jeszcze potrzeby fizjologiczne, po czym wyszłam  z łazienki, gasząc światło. Wróciłam z powrotem do pokoju, podeszłam do łóżka, aby zebrać z niego książki i zeszyty. Odrabiałam lekcję po ostatnim dniu szkoły, aby na święta mieć już spokój. Odłożyłam je do szafki, po czym włożyłam ręce do tylnych kieszeni dżinsów i rozejrzałam się po swojej małej świątyni.

                Wszystko miało tutaj swoje miejsce. Lubiłam mieć porządek, zawsze wiedziałam, gdzie co leży. Z resztą nie chciałam, żeby rodzice robili mi jakieś wymówki, że jestem bałaganiarą. Przy jednej ze ścian stało spore, jednoosobowe łóżko z ozdobną ramą. Leżała na nim moja ulubiona pościel w kolorze fioletowym, a na zasłanej kołdrze, znajdowało się pełno jaśków. Po prawej stronie łóżka stał nocny stolik, na którym miejsce zajmowała lampka, zdjęcie ślubne moich rodziców oraz pusty kubek po kawie. Tam też zazwyczaj odkładałam telefon. Pod stolikiem znajdowało się kolorowe pudełko, w którym trzymałam płyty CD i DVD. Pod dużym oknem z fioletowymi zasłonami i delikatną koronkową firanką, stało potężne biurko z czterema szufladkami i dwiema półkami. Na biurku znajdował się wyłącznie kubek na przybory do pisania, samoprzylepne karteczki i laptop. Pod biurkiem była drukarka i mały kosz na śmieci. W rogu pokoju stała pokaźna biblioteczka z moimi ulubionymi egzemplarzami książek. Na ścianie, naprzeciwko łóżka, obok białych drzwi do łazienki, wisiał mały plazmowy telewizor z wbudowanym w siebie odtwarzaczem DVD. Po drugiej stronie wejścia do toalety, znajdowała się komoda, w której trzymałam niektóre ubrania i bieliznę. Przy ścianie naprzeciwko biurka stała spora szafa, a obok jeszcze jedna komoda z wieżą stereo. Dwie ze ścian miały kolor zielony, a dwie fioletowy. Na jasnych panelach leżał kwadratowy dywanik, a wszystko to słabo oświetlały świeczki zawieszone na karniszu z okazji zbliżających się świąt.

             Dawało to efekt przytulności i ciepła. Zabrałam ze stolika kubek po kawie, po czym postanowiłam zejść na dół i zapytać mamę , czy mogę w czymś pomóc. Zbiegłam po schodach i weszłam do kuchni połączonej z salonem. Moi rodzice tam byli, każdy z nich zajęty swoją robotą. Mama stała przy blacie kuchennym i parzyła migdały. Jej smukła sylwetka odziana była w białą sukienkę i fartuch, a brązowe włosy, które zawsze skręcała w ciasne sploty, teraz spięła spinką. Jej twarz z perfekcyjnym, delikatnym, ale odejmującym lat makijażem, nie wyrażała żadnych emocji. Tata siedział przy stole, czytał ukradkiem jakąś grubą księgę, udając, ze sieka skórkę pomarańczową. Rękawy szarej koszuli miał zawinięte, a na brązowych spodniach rozłożył sobie ścierkę. Przewróciłam oczami.

                    Moi rodzice byli dokładnym ucieleśnieniem swoich własnych zasad. Zawsze, niezależnie od okazji, byli ubrani elegancko, a w dużym domu, który mama urządziła w starodawnym stylu, zawsze lśniło. Uważali, że nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś może nas odwiedzić. Oboje byli osobami kształconymi i na każdym kroku powtarzali mi, że mam się uczyć wzorowo, aby osiągnąć w życiu to, co oni. Matka była nauczycielką języka angielskiego, a ojciec prezesem firmy produkującej płatki śniadaniowe. Wielkie osiągnięcia, prawda? Mimo to zarabiali bardzo dobrze i nigdy nie zapomnieli, aby się tym pochwalić. Mama nosiła biżuterię z prawdziwego złota lub srebra oraz używała najdroższych, francuskich perfum. Tata zaś bardzo często wymieniał sobie zegarek i kupował coraz to droższe wody po goleniu. Ja, jako osoba raczej skromna i nieśmiała, nie potrafiłam ich zrozumieć. Tak jak oni mnie.

                        Mimo swoich dziewiętnastu lat miałam ułożony cały "regulamin". Do domu mogłam wracać najpóźniej o dwudziestej drugiej, a gdy wychodziłam byłam brana w krzyżowy ogień pytań gdzie, dokąd i z kim idę oraz co będę tam robić. Jeżeli moja odpowiedź ich nie satysfakcjonowała, w ogóle mnie nie wypuszczali. Oceny poniżej czwórki musiałam zawsze bezzwłocznie poprawiać, aby nie mieć jeszcze większych nieprzyjemności. Dlatego też uczyłam się dobrze, po części dla świętego spokoju. Miałam surowy zakaz picia alkoholu i palenia. To oczywiste, że wiedziałam o szkodliwości tych używek, ale błagam, nie byłam już małą dziewczynką, aby mi tego zabraniano. Mimo to nie chodziłam na imprezy (kolejny zakaz) i zazwyczaj byłam córeczką bez zarzutu. Zazwyczaj. Ilekroć próbowałam się im postawić, słyszałam: "Do póki mieszkasz w naszym domu i żyjesz za nasze pieniądze, masz obowiązek się nas słuchać". Wtedy milkłam, bo przecież nie mogłam się od tak wyprowadzić. Po pierwsze nie miałam za co, po drugie nie miałam gdzie. Tak więc znosiłam wszystkie te niewygody, cały czas czekając na to lepsze jutro. Szkoda, że nie chciało nadejść.

Odchrząknęłam i zapytałam:

- Mamo, może mogę w czymś pomóc? 

Moja rodzicielka zwróciła na mnie swoje przenikliwe spojrzenie, uśmiechnęła się i odpowiedziała:

- Oczywiście, potrzebna mi każda par rąk do pracy. Byłabyś tak dobra i wyszła do sklepu po cynamon oraz dwie paczki rodzynek? 

                   Przytaknęłam, po czym wyszłam do przedpokoju i zaczęłam szykować się do wyjścia. Mimo że nigdy nie ubierałam się jakoś elegancko - obecnie, miałam na sobie jasne, dżinsowe rurki, czarną koszulkę z napisem 'Stand up' i rozwleczony, stary sweter - miałam słabość do wysokich obcasów. Od kilku lat preferowałam głównie obuwie tego rodzaju i tylko latem nosiłam najzwyklejsze trampki. Teraz naciągnęłam na nogi czarne botki, których obcas nie był cienki, ale za to wysoki. Złapałam płaszcz oraz parasol, po czym wyszłam z domu. Z miejsca użyłam przeciwdeszczowej osłony, ponieważ nadal padało. Stukając obcasami po chodniku, podążyłam w kierunku najbliższego sklepu spożywczego. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć rozciągły się ogromne kałuże. Z niesmakiem zmierzyłam je wzrokiem. Z jednej strony nienawidziłam deszczu, było mokro, zimno i ponuro. Ale z drugiej... Dźwięk kropli rozbijających o dach, czy parapet kojarzył mi się z czymś miłym. Nie potrafiłam określić, co to było. 

                   Zamknęłam parasolkę, strząchnęłam z niej wodę, po czym weszłam do supermarketu o wdzięcznej nazwie "Jump". Bardzo pomysłowe. W środku było pełno ludzi. No tak, przedświąteczna gorączka. Tłum zawzięcie robił zakupy, nie patrząc na innych. Każdy był tu ze swoim interesem. Ze zrezygnowaniem zanurkowałam w tą ciżbę, i co chwila przepraszając, zaczęłam przepychać się w stronę potrzebnych produktów.

                  Gdy w końcu mi się to udało, zdyszana podeszłam do kasy w celu zapłacenia, ale tam czekała mnie kolejna niemiła niespodzianka. Kolejka ciągnęła się przez połowę sklepu, a kasjerka była tylko jedna. Brawo. Z westchnieniem zajęłam miejsce za jakimś niskim jegomościem, który miał cały koszyk zakupów i przekładając małe opakowania do jednej ręki, wyjęłam telefon. Odblokowałam ekran, a moim oczom ukazało się zdjęcie mnie i moich przyjaciół, które ustawiłam sobie na tapetę.

                    Ja siedziałam Jake'owi na plecach, a Jamie całowała go w policzek. Chłopak miał minę typu ''Ach, jak mi dobrze", a cała nasza trójka szczerzyła się do obiektywu. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Kochałam ich całym sercem. W trudnych chwilach zawsze byli przy mnie, potrafili sprawić, że zapominałam o najgorszych problemach. Nawet rok temu, gdy zaczęli tworzyć udany związek, nie zabrakło dla mnie miejsca. Dalej byliśmy tą trójcą, której nikt nie był w stanie rozdzielić. Poznaliśmy się w przedszkolu, od razu złapaliśmy wspólny język i tak zostało do dziś. 

                Jake był typem wesołego wariata, który potrafił rozśmieszyć każdego. Poważnie - każdego, nie wyłączając osób dorosłych. Kiedyś tak zagadał naszą panią od matematyki, że nie zrobiła kartkówki i później cała klasa chciała nosić go na rękach. Oprócz dużego poczucia humoru, Jake cechował się również otwartością, ufnością i bardzo szybko łapał kontakt z innymi ludźmi. Z Jamie pasowali do siebie wręcz idealnie.

                 Dziewczyna była prawie kopią jego charakteru. A podobno to przeciwieństwa się przyciągają! Jednakże była dużo rozsądniejsza i bardzo często musiała "zgasić" Jake'a, żeby nie odpalił jakiejś głupoty. Lubiłam patrzeć, jak wymieniają się czułościami i pocałunkami. Nie byli przy tym skrępowani, nie zwracali uwagi na to, że ktoś patrzy. Po prostu okazywali sobie swoją miłość, bo tego w danym momencie potrzebowali.

                  Pogrążona w myślach, nawet nie zauważyłam, że kolejka diametralnie się zmniejszyła i za chwilę będzie moja kolej. Gdy tak się stało zapłaciłam, podziękowałam i wyszłam ze sklepu. Na dworze nadal padało. Po raz kolejny rozłożyłam parasolkę i zaczęłam kierować się w stronę domu. Nagle usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Wyjęłam go z kieszeni, spoglądając na wyświetlacz. Jake. 

- No co tam? - Odebrałam z uśmiechem. 

- Cześć, dziecinko! - usłyszałam w słuchawce. - Widzę cię dzisiaj u siebie o dwudziestej.

- Co? Dlaczego? - Zapytałam zaskoczona. 

- Starzy wybywają do ciotki, żeby odpuścić sobie wizyty po świętach, a ja organizuję coś w stylu spokojnej domóweczki. - Na te słowa się roześmiałam. Jeśli on mówi "spokojna domóweczka" to znaczy, że ma zamiar zrobić imprezę, która zdmuchnie dom z powierzchni ziemi. 

- Jake, nie mogę. Dobrze wiesz, że rodzice mnie nie puszczą, a jak już to tylko na te marne dwie godziny.- Odpowiedziałam zasmucona. Bardzo chętnie bym poszła.

- Nie, dziewczyno, ty mi tego nie rób! - Usłyszałam jęk w słuchawce.- Musisz być! Błagam!

- Przykro mi, nic na to nie poradzę - odrzekłam. Naprawdę było mi przykro. - Innym razem, bawcie się dobrze. 

              Chłopak markotnie się pożegnał i usłyszałam zerwanie połączenia. Cholera. Dlaczego mnie zawsze musi ominąć najlepsza zabawa? Nie ma nawet mowy, żeby rodzice mnie puścili. Jake nie odpuści alkoholu, a cała zabawa będzie trwała do białego rana. Z zepsutym humorem przyśpieszyłam kroku. Oni się będą świetnie bawić, a na mnie czeka ciepła piżamka i laptop. Wpadłam do domu, zdjęłam buty i zaniosłam mamie zakupy.

- Dziękuję. - Odrzekła, biorąc ode mnie rzeczy. Ja odwróciłam się już, aby wyjść, ale nagle jakby, coś mną kierowało, zapytałam:

- Mogę wyjść do Jake'a? Będziemy się uczyć całą noc, Jamie też pewnie przyjdzie. - Zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam na werdykt. Mama spojrzała na mnie, jakbym powiedziała coś śmiesznego, a tata uniósł głowę znad gazety.

- Ależ kochanie, jak ty sobie to wyobrażasz? - zapytała mama. - Chcesz wyjść na całą noc do osobnika płci przeciwnej i my mamy ci na to pozwolić? 

Zamarłam. Dobrze wiedziała, że Jake jest tylko moim przyjacielem i razem z Jamie trzymamy się zawsze razem. Robiła to specjalnie. 

- Mamo, proszę cię! - Mój głos stawał się coraz bardziej donośny. - Wiesz dobrze, że...

- A poza tym jak uczyć? - Przerwał ojciec. - Jest przerwa świąteczna, a ty chcesz się uczyć? Coś ci panno nie wierzę. 

- No właśnie - Poparła mama. - Nigdzie nie idziesz. 

            Odwróciłam się napięcie i wyszłam z kuchni. Wpadłam do swojego pokoju, czując łzy złości zbierające się pod powiekami. Padłam na łóżko i uderzyłam pięścią w poduszki. Dlaczego ja mam tak przerąbane? Nie mam już dziesięciu lat, a zresztą co to była za aluzja - do osobnika płci przeciwnej? Serio
? Nie, czas coś z tym zrobić. Z przypływem determinacji wyjęłam telefon, wybrałam numer do przyjaciela i słysząc jego "Halo" w słuchawce, powiedziałam:

- Jake, przyjdę na bank.

__________________________________________

Beta - Lena
Witam bardzo serdecznie! 
Tam, po lewo w kolumnie, pisze, że rozdziały będą, co 3-4 tygodnie. A tu co? Rozdział jest po tygodniu xd
Możecie się dziwić, ale po prostu z racji tego, że mam ferie (które zaraz się kończą ;-;) dodaje dzisiaj. Taki prezencik na dobry początek, żeby prolog tyle nie wisiał. Z resztą rozdział napisałam szybko, nawet się nie obejrzałam, a on już gotowy. Nad drugim pracuje. Za jakieś dwa tygodnie? Trzy? Powinien być. Może wcześniej (chyba powinnam zmienić tekst w kolumnie xd). :D
Jak widzicie - nudno, zwyczajnie, wprowadzająco, ale cóż, musimy t o przetrwać. Drugi rozdział będzie o wiele bardziej mrr, mrr ;> Hehe xd 
A! Bym zapomniała! 
Naomi (moja kochana, najdroższa xd) wykonała dla mnie zwiastun <3 Poprosiłam ją o to, bo mój mi się nie podobał i jest o niebo lepszy! Jest cudowny! Oglądam go co pięć sekund! [KLIK]
Ta piosenka jest cudowna, jeśli kogoś zainteresuje: Kelly Clarkson - Because of you. Teraz już zawsze będzie mi się kojarzyła z tym opowiadaniem xd
Jestem happy, co do Waszych blogów, bo wszystkie zaległości mam ponadrabiane i w ogóle wyszłam na prostą w blogosferze :D 
Pracuje nad zakładką "Czytam", taki sekrecik Wam zdradzę ^^
Dobra i kończę, bo ta notka będzie zaraz dłuższa niż rozdział xd
PS. Znowu miałam sen! Te sny są takie piękne i nierealne, że mnie wykończą i kiedyś zawału we śnie dostanę, ja Wam to mówię!
Do zobaczenia ^^

piątek, 21 lutego 2014

00. Prolog

          Wsiadłam do samochodu i z uśmiechem na ustach zatrzasnęłam za sobą drzwiczki. Harry siedział już na miejscu kierowcy i nonszalancko pukał palcami w kierownicę. Spojrzałam na niego, zauważając, że się we mnie wpatruje. Nawet w nocy widziałam te niebezpieczne iskierki, które zagadkowo tańczyły w jego jadeitowych oczach. Oparł łokieć na kolanie, podparł brodę dłonią i zapytał swoim głębokim, zachrypniętym głosem:

- Ładnie to tak, Promyczku ? Czekam na ciebie piętnaście minut dłużej, niż bym sobie tego życzył. 

- A ładnie to tak wywozić Promyczka w jakieś nieznane jej miejsce, mówiąc, że to niespodzianka? - Odgryzłam się z uśmiechem, dając mu lekkiego pstryczka w nos. Chłopak zabawnie go zmarszczył, uśmiechnął się szeroko, po czym odpowiedział:

- Bardzo ładnie. Zapnij pasy, Lily. 

Wyprostował się, po czym odpalił silnik i ruszył spod mojego domu. Ja wykonałam jego polecenie, po czym przyjrzałam mu się z uniesionymi brwiami.

- A ty nie zapinasz? 

Harry prowadził pewnie jedną ręką i słysząc moje pytanie, roześmiał się.

- Nie martw się, będę uważał. Wiozę ze sobą prawdziwy skarb. 

          Poczułam, że się rumienię, ale chłopak złapał mnie za rękę i bawiąc się nią, zaczął opowiadać o dzisiejszym dniu w pracy. Słuchałam go uważnie, co chwila wtrącając swoje trzy grosze. Minęło pół godziny. Nagle Harry zjechał w jakąś boczną drogę, na której nie było żywej duszy. Widziałam, że zwiększył prędkość, ale nijak tego nie skomentowałam. Ufałam mu.

          W pewnej chwili poczułam, że chłopak wypuszcza moją rękę i z dziwnym wyrazem twarzy nachyla się nad kierownicą, wbijając zmrużone oczy w coś, co poruszało się w bardzo szybkim tempie.

- Co ten palant wyprawia? - Usłyszałam jego szept i z przerażeniem stwierdziłam, że jakiś samochód wyskakuje z prawej strony i przejeżdza nam drogę. Wszystko potoczyło się w ułamku sekundy. Harry odbił ostro w lewo, aby nie wbić się w bok samochodu tego idioty. Zamiast tego, wbił się w drzewo. Poczułam, jak coś wyrzuca mnie do przodu, ale pasy boleśnie powstrzymały mnie prze uderzeniem w coś głową. Później przed oczami rozlała mi się ciemność.

              Ocknęłam się, czując tępy ból w piersiach i w głowie. Próbowałam przypomnieć sobie, co się przed chwilą stało. Uniosłam głowę i nagle stwierdziłam, że znajduje się w ciemnym samochodzie, którego przód był całkowicie wbity w jakieś grube drzewo, a spod wykrzywionej maski wydobywały się kłęby dymu. W pewnej chwili mój zdezorientowany wzrok padł na czyjąś dłoń leżącą bezwładnie na półce oddzielającej pasażera od kierowcy... Harry, Boże. Chłopak jedną dłoń miał opartą na kierownicy, a jego głowa leżała właśnie na tej ręce. 

- Jezu, Harry - wymamrotałam przerażona. Z trudem odciągnęłam go od kierownicy. Bezwładnie opadł na fotel. Był nieprzytomny, a po twarzy spływała mu stróżka krwi i skapywała na jego ubranie. Przerażona potrząsnęłam nim gwałtownie i wyjęczałam:

- Odezwij się, błagam. 

          Nic takiego się nie wydarzyło. Nie wiem, jakim cudem w głowie zaświtałam mi myśl, że powinnam sprawdzić puls. Odpięłam pas, który wbijał mi się boleśnie w ciało, po czym powoli wyciągnęłam rękę i wstrzymując oddech, przyłożyłam mu palce do szyi. Boże, nie, błagam. Nic nie poczułam... W mojej głowie kłębiło się tylko głośne ratunku, pomocy. Czując, że płacze uniosłam się na klęczki tyle, na ile pozwalał mi samochód i ponowiłam próbę, żywic nadzieję, że popełniam jakiś błąd. Nic. Nachyliłam się nad nim, ale oddechu też nie usłyszałam. Nie, błagam, Boże nie zabieraj mi go. Szlochając głośno spróbowałam otworzyć drzwi od strony pasażera. Cholera, nie chciały puścić. Dachem, pomyślałam. Dobrze, że Harry zawsze otwierał górne okno. Ignorując własny ból i przerażenie, wygramoliłam się z samochodu, zeskakując na trawę. Modląc się, aby drzwi od strony kierowcy puściły, pociągnęłam za klamkę. Och, udało się. Otworzyłam je i zamarłam. Co dalej? Przecież on nie oddycha, jego serce stanęło. Modląc się, aby nie miał złamanego kręgosłupa, delikatnie zaczęłam wyciągać go z samochodu. Nie chciała go jeszcze bardziej uszkodzić, ale nie mogłam go tak po prostu zostawić. Nie wiem, jak mi się to udało, ale udało. Ułożyłam go jakoś na trawie i ponownie sprawdziłam puls. Nic. 

- Harry, błagam - zaszlochałam, nie panując już nad sobą. Z przerażeniem patrzyłam na jego bladą twarz, umazaną we krwi. Zawsze był dla mnie oparciem i pomagał we wszystkim. Dziękowałam Opatrzności, za to, że postawiła go na mojej drodze. Nie, ja nie mogłam go stracić.

 Położyłam trzęsące się ręce na jego mostku i czując łzy, spływające po twarzy, zaczęłam rytmicznie uciskać jego klatkę piersiową. Po chwili przeniosłam się wyżej, gdzie odchyliłam jego głowę i wdmuchnęłam mu do płuc dawkę powietrza. Poczułam w ustach smak krwi.

- Harry, cholera jasna, nie zostawiaj mnie - zawyłam nieludzkim głosem. Zaczęłam szlochać głośniej. Znowu na mostek. Był moim życiem, powietrzem, każdym oddechem, uśmiechem i szczęściem... Nie mogłam go stracić. Nie mogłam. I znowu usta.

- Harry, błagam - wyjęczałam.

          Nagle usłyszałam za sobą dźwięk karetki. Nie zdążyłam się nawet zastanowić, kto ją wezwał, przecież byliśmy na ciemnej drodze. Po chwili poczułam, że czyjeś ręce odciągają mnie od chłopaka.

- Nie! - zawołałam dzikim głosem, wyrywając się trzymającym mnie dłoniom i patrząc jak ratownicy otaczają moje szczęście. - Zostawcie mnie, nie zabierajcie mnie od niego! 

           Szlochałam, szarpałam się i krzyczałam ile wlezie. Nic to nie dało. Ktoś szeptał mi tylko jakieś słowa pocieszenia do ucha i trzymał mocno. To był koniec. Mój koniec.
__________________________________________

Żeby nie było! Nie zwariowałam, zakładając kolejnego bloga! xd
Po prostu odnalazłam w swojej główce, kolejny pomysł, który, wiem, że uda mi się zrealizować :D
Pisałam ten prolog i płakałam. Serio. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. <3
Zapraszam do zapoznania się z zakładkami :)
Pozdrawiam ^^

Obserwatorzy