sobota, 27 grudnia 2014

14

- Lily - 

    Wpadłam do szpitala, potykając się o własne nogi. Wszystko drżało we mnie z przerażenia. To nie głos Harry'ego usłyszałam wtedy w słuchawce. Tylko głos jakiegoś mężczyzny, który przedstawił się jako ratownik medyczny. Powiedział, że zadzwonił na ten numer ze względu na to, że był w telefonie mojego ukochanego najczęściej wybierany. Bredził coś o jakimś wypadku, ale z tego wszystkiego zrozumiałam tylko adres szpitala. Na miejscu wypadku było głośno, ktoś krzyczał. Słyszałam karetkę...

    Rozejrzałam się po szpitalnym korytarzu i mój wzrok padł na panią Gravel. Pielęgniarkę, która opiekowała się mną kilka miesięcy temu, kiedy miałam wycinany wyrostek. Rozmawiała z jakimś mężczyzną, który wyglądał na lekarza, a jej twarz wyrażała wielkie zmartwienie. Podbiegłam do niej i przerywając ze zdenerowania zaczęłam mówić:

- Przepra...szam, ale czy tu został przywieziony Harry Sty..Styles? - dyszałam głośno, patrząc jej w oczy. Łzy były tuż tuż.

- Chodź ze mną- powiedziała tylko kobieta smutnym głosem, objęła mnie ramieniem i poprowadziła w nieznanym kierunku.

   Musiała mnie chyba pamiętać... W tamtej chwili nie to było ważne. Dlaczego była taka smutna? I dlaczego prowadziła mnie... gdzieś? Czyżby do Harry'ego? Chciałam wiedzieć, ale bałam się zapytać. Bałam się dowiedzieć o najgorszym. Oddychałam szybko, głęboko, żeby nie zacząć płakać. Było mi strasznie zimno, ale starałam się nie trząść. Nadal miałam na sobie tę czerwoną sukienkę, a na nogach czarne szpilki. I po cholere to wszystko...?

    Doszłyśmy do jakiegoś pokiku, jak się później okazało - dyżurki pilęgniarek. W pomieszczeniu nie było nikogo. W rogu stała podniszczona kanapa, a na przeciwko niej znadjował się stary, przedpotopowy telewizor. Zdążyłam jeszcze uchwycić półkę na książki, a potem kobieta posadziła mnie na kanpie. Wpatrzyłam się jej w oczy.

- Dlaczego mnie pani tu przyprowadziła? Co mu jest? - Z moich ust polał się potok słów, a łzy w końcu znalazły ujście. Splątłam ręce na kolanach i spojrzałam na nie. Słone krople skapywały na mój podołek, a ja nie wiedziałam, co zrobić, by je zatrzymać.

- Przypomnij mi swoje imię, kochanie - powiedziała łagodnie pielęgniarka, siadając obok.

- Lily - powiedziałam, siląc się na uniesienie wzroku. Patrzyła na mnie ze...współczuciem? - Może pani odpowiedzieć na moje pytanie?

- Tylko spokojnie - mruknęła, a potem zaczęła mówić. Kilkoma słowami sprawiła, że mój świat się posypał.

- Jake -

   Wpadłem do szpitala, jakby mnie ktoś gonił. Jamie drobiła za mna. Lily zadzwoniła jakieś pół godzina. Strasznie płakała, mówiła, że Harry jest w szpitalu i jego stan jest bardzo ciężki. Zbyt wiele nie wyłapałem z jej szlochów i łkań, więc jak najszybciej się rozłączyłem i ruszyłem do instytucji. Jamie akurat była ze mną, więc też się zabrała. Oboje byliśmy przerażeni.  A mówiłem palantowi, że ma iść do lekrza..., warknąłem w myślach, miotając się bezładnie po korytarzach. Nigdzie nie mogłem znaleźć przyjaciółki. Modliłem się tylko, żeby się okazało, że ona koloryzuje... Że z Harrym nie jest aż tak źle.

- Jake, tam! - usłyszałem za sobą głos Jamie.

    Odwróciłem się i spojrzałem w głąb korytarza, który prawie przed chwilą minąłem. Na ogromnych, szkanych drzwiach było napisane "OIOM". Lily tam była. Stała przodem do tych drzwi i z tego, co widziałem, chciała usilnie zajrzeć do środka. Stąd słyszałem jak głośno płakała, choć stałem dobre kilkanaście metrów od niej. Od razu puściłem się biegiem w jej kierunku. Słysząc moje kroki odwróciła się, po czym widząc, kto biegnie rzuciła mi się w ramiona. Objęła mnie mocno i zaczęła szlochać. Powstrzymując łzy, zacząłem gładzić ją po plecach. Nic nie mówiłem, nie byłem pewien, czy głos mi się nie załamie. Nigdy wcześniej nie widziałem jej w takim stanie. Zawsze starała się jakoś trzymać, zawsze mnie wspierała... Teraz role się odwróciły. Chciałem jej pomóc... Jakkolwiek. Ale nie potrafiłem. Nie miałem pojęcia, co tak właściwie się stało, a bałem się spytać. Jamie stała obok i gładziła dziewczynę po włosach. Spojrzała mi wymownie w oczy. Kiwnąłem głęboko.

- Lily, słońce, możesz nam powiedzieć, co się tak właściwie stało? - zapytałem w końcu, odsuwając ją od siebie na długość ramienia. - Co z Harrym?

    Popatrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Łzy cały czas ściekały jej po policzkach, a usta były wygięte w podkówkę. Makijaż spływały z jej twarzy razem ze słonymi kropelkami, a włosy były potargane.

- On... - wymamrotała w końcu. - On umiera.

    Zamarłem. Słyszałem jak Jamie głośno wciąga powietrze.

- Co? Jak to? - wyszeptałem, patrząc na nią jak zahipnotyzowany.

- Lekarze mówią - załkała - że zostało mu kilka godzin.

    Potem nie powiedziała już nic, tylko osunęła się na kolana. Jej szloch się wzmógł. Co tu się, do cholery, dzieje?! Rozejrzałem się bezradnie po korytrzu, szukając kogoś, kto mógłby udzielić mi jakichkolwiek informacji. Nagle mój wzrok padł na jakąś starszą pielęgniarkę, która, z troską patrząc na Lily, podążała w naszym kierunku.

- Przepraszam! - zawołałem w jej kierunku i szybkim krokiem ruszyłem jej na przeciw. - Moje nazwisko Wayland, jestem przyjacielem Harry'ego Stylesa. Czy... mogłaby mi pani udzielić jakichkolwiek informacji? Niestety, Li...to jest...jego dziewczyna nie jest w stanie, nie mam bladego, co właściwie się wydarzyło.

   Musiała chyba wyłapać strach w moim głosie, bo nie stawiała żadnych przeszkód. Bałem się, że zacznie kłocić się o to, iż nie jestem nikim z rodziny Harry'ego, ale nie. Spojrzała tylko na Lily, którą teraz obejmowała Jamie, po czym przeniosła wzrok z powrotem na mnie. W jej oczach dostrzegłem bezbrzeżny smutek.

- Pan Styles... - zaczęła, po czym westchnęła, przetarła oczy ręką i kontynuowała. - Został bardzo ranny w wypadku samochodowym. Doszło do dużej utraty krwi. Nie można zrobić transfuzji, gdyż ma wysoką gorączkę. Lekarze podjrzewają zaawansowane zakażenie, które nie było leczone. Nie mają żadnego ruchu... Chłopak w przeciągu kilku godzin umrze, jeśli nie przytoczymu mu krwi. A nie możemy tego zrobić. Gorączka wykracza poza czterdzieści stopni... Możemy tylko czekać na cud... i modlić się.

   Dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Wpatrywałem się w pielęgniarkę niewidzącym wzrokiem. Harry umrze. I wszystko przez to pieprzone zakażenie. Kopnąłem w ścianę, po czym jeszcze walnąłem w nią pięścią. Byłem bezsilny. Mogłem siłą zaciągnąć go do tego lekarza. Wtedy nie wsiadłby do tego cholernego samochodu i do niczego takiego by nie doszło. Oparłem się czołem o chłodną nawierzchnię.

- Nie ma żadnej nadziei? - wyszeptałem ledwosłyszalnie.

    Kobieta pogładziła mnie po plecach.

- Nadzieja jest zawsze. Musimy wierzyć, że Harry'emu się uda. Że leki w końcu zadziałają i temperatura spadnie. Musimy mu pomóc i po prostu uwierzyć. Zajmij się Lily. Oni są jak dzień i noc. Jedno bez drugiego nie istnieje. Widać to od razu.

   Poklepała mnie po ramieniu, po czym odeszła. A my zostaliśmy sami. Załamani i smutni. Za nadzieję, mając jedynie wiarę.
_____________________________
Hej! ;*
Patrzcie jak pięknie się wyrobiłam! Miesiąc po miesiącu. Rozdział specjalnie taki krótki, musicie się trochę pomęczyć..

Jest po drugiej w nocy, a ja siedzę i płaczę. Scenariusz w mojej głowie jest coraz czarniejszy...

Mam nadzieję, że cudownie spędziliście Święta! ;* Szczęśliwego Nowego Roku i oczywiście - szalonego Sylwestra!

Pozdrawiam! ^^

piątek, 28 listopada 2014

13

- Lily -

        Nie mogłam otrząsnąć się po tym strasznym śnie, który śnił mi się miesiąc temu. Cały czas miałam przed oczami twarz Harry'ego. Bladą... Całą we krwi. Za każdym razem, gdy przypominałam sobie ten widok wstrząsał mną dreszcz. Harry'emu oczywiście nic nie powiedziałam, nie chciałam, żeby wziął mnie za jakąś idiotkę, która wierzy w jakieś mary senne. Wiedziałam, że takie rzeczy są dla niego głupie i niedorzeczne. 

    Westchnęłam, zwlekając się z łóżka. Przed chwilą się obudziłam i już spłynęła na mnie świadomość, że ten dzień będzie dla mnie bardzo pracowity, a zarazem cudowny. Rodzice od dwóch dni tkwili u ciotki w Londynie. Chcieli, abym poleciała tam z nimi, ale kategorycznie odmówiłam. Oboje dostali urlop i wybrali się tam na dwa tygodnie. Nie mogłam zostawić mojego Harry'ego na tyle czasu. Poza tym byłam już za nim cholernie stęskniona. Od tygodnia się nie widzieliśmy, gdyż chłopak się rozchorował i poszedł na zwolnienie. Przez dwa pierwsze dni rozmawialiśmy przez skype'a. Rzeczywiście wyglądał okropnie, mówił, że ma gorączkę. Chciałam do niego jechać, ale ostro mi tego zabronił. Powiedział, że w żadnym wypadku nie chce mnie zarazić. Tak więc potem przestaliśmy rozmawiać przez skype'a i tylko pisaliśmy po kilkadziesiąt sms'ów dziennie. Wczoraj obiecał, że dzisiaj do mnie w końcu przyjdzie. Stwierdził, że czuje się lepiej. Ucieszyłam się bardzo, byłam już za nim strasznie stęskniona. Zaplanowałam cudowną kolację i wybrałam film na wieczór. Musieliśmy przecież nadrobić ten tydzień. 

    Pobiegłam do łazienki, wiedząc, że jeszcze sporo przygotowań przede mną.


- Harry -

         Wlekłem się w stronę drzwi, słysząc natarczywe dzwonienie. Czułem się okropnie. Pieprzone choróbsko. Gorączka spadła mi wczoraj do trzydziestu siedmiu stopni, dlatego z zadowoleniem stwierdziłem, że mogę powstać do żywych. Niestety w nocy znowu dobiła do trzydziestu dziewięciu i pół. Zbiłem ją lekami, ale wyraźnie czułem, że znowu rośnie. Przecierając oczy i potykając się o piłkę Dextera, w końcu otworzyłem. Zamrugałem, aby wyostrzyć widzenie, bo chwilowo wszystko było podwójne. Przede mną stał roześmiany Jake. Po kilku sekundach zobaczyłem, jak mina mu zrzedła.

- Jezu, stary, coś ty ze sobą zrobił? - jęknął, wchodząc do środka. 

     Spojrzałem w sufit. Nie miałem siły gadać. Tydzień gorączki to naprawdę męcząca rzecz. Przybiliśmy sobie piątkę. Chłopak przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy. Dexter przybiegł, aby się z nim przywitać, a ja czując, że już dłużej nie wystoję, ruszyłem do łóżka. Musiałem przytrzymać się ściany, bo jak nic bym grzmotnął na twarz. Walnąłem się w pościel, słysząc bicie własnego serca w uszach. Było mi tak gorąco, że gdybym miał siłę, to bym zdjął ten cholerny podkoszulek. Ale jej nie miałem. Usłyszałem kroki, a potem głośny syk. 

- Harry, widziałeś co masz na plecach? - zapytał zdjęty przerażeniem szatyn. Co on majaczy? Że co niby mam mieć?

- A co? Mam tam coś? - wychrypiałem bez życia.

- Jesteś debilem. Cholernym. - Dlaczego?! Nie wypowiedziałem tego na głos. Zabrakło mi siły. Najchętniej poszedłbym spać. W trybie natychmiastowym, chociaż przed chwilką wstałem. 

- Masz rozpieprzoną całą łopatkę. Wygląda jakby ktoś Ci po tym gwoździem rysował. - Jake podszedł bliżej, stawiając na podłodze jakieś torby z jednej wysypały się pomarańcze, więc obstawiałem, że przyszedł z wizytą "leczniczą".

- Oj, przestań, zadrapałem się ostatniego dnia, jak byłem w robocie. I rzeczywiście o gwóźdź, wystawał z tych pieprzonych desek, który Black zostawił. Nawet mnie to nie boli. - Na tą wypowiedź poświęciłem trzy czwarte siły, którą jeszcze miałem. Niech on już stąd idzie. Bo zejdę.

- Ale człowieku, tobie się w to wdało zakażenie! Jak możesz tego nie czuć?! - Przyjaciel wyraźnie się zbulwersował. Zastanowiłem się. Naprawdę mnie to nie bolało. Ja o tym zapomniałem tego samego dnia, którego to zrobiłem.

- Dlaczego tak twierdzisz? - spytałem, siadając. A raczej próbując usiąść. W kilka sekund podłoga znalazła się na suficie, a sufit na podłodze. Zachciało mi się rzygać. 

- Wszystko okej? - Zapytał Jake, zbliżając się do mnie i wyciągając rękę w moją stronę.

- Tak, weź tę łapę - jęknąłem. Litości, jestem facetem, a nie jakąś rozklekotaną panną. Wstałem, chwiejąc się na nogach i ruszyłem do łazienki. Spojrzałem w lustro. O cholera. Co za upiór. Odwróciłem wzrok i sięgnąłem po małe lusterko. Stanąłem tyłem do dużego lustra i spojrzałam w małe. Oj... Rzeczywiście. Cała rana była ostro zaczerwieniona i wyglądała na zaognioną. 

- Czy ty byłeś w ogóle u lekarza, z tym swoim niby przeziębieniem? - zapytał wkurzony Jake. 

- Nie - burknąłem, patrząc na szramę, która ciągnęła się od łopatki, aż przez żebra do prawego boku mojego ciała. Jak mogłem tego nie zauważyć? 

- To jakim cudem jesteś na zwolnieniu? - Chłopak szeroko otworzył oczy.

- Wykorzystałem urlop, którego wcześniej nie wykorzystałem. - mruknąłem, popadając w zastanowienie. 

- Czyli...? Ciota. - podsumował mnie krótko. - Nie masz żadnego przeziębienia. Tylko zakażenie.

- Przestań bredzić - mruknąłem.- Boli mnie gardło i mam gorączkę. Przeziębienie i koniec. Poza tym, czuję się wyśmienicie. 

- Mhm, a ja jestem blondynką o wybitnym biuście. - rzucił Jake. - Masz i...

- Tak, tak, lecę w te pędy! - zawołałem, wypychając go z łazienki, a później do drzwi wejściowych. - Niesamowicie miło, że wpadłeś, ale umówiłem się z Lily i wiesz. Muszę się doprowadzić do stanu używalności. Także ten...

- Zaraz, zaraz, zaraz. - zaprotestował, kiedy otworzyłem już drzwi wejściowe. - Naślę na ciebie Lily, jak nie pójdziesz do lekarza.

       Stanąłem jak wryty.

- A tylko spróbuj! - zagroziłem mu, chcąc jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Sufit znowu zaczynał zmieniać swoje położenie. - Jeśli to zrobisz, to... eee... Nie no, dobra. Po prostu tego nie rób.

- Ale...

- Obiecuję, że jak będę umierał to pójdę do lekarza. Na razie jeszcze żyję. Do zobaczenia! - Wypchnąłem go na wycieraczkę i zatrzasnąłem drzwi. A potem powoli zsunąłem się po nich na podłogę, dysząc ciężko. Chyba tam zasnąłem, bo gdy się obudziłem była już szesnasta.

***

     Było w pół do piątej, kiedy w końcu wytargałem się z domu. Wyszedłem wcześniej niż tego potrzebowałem, ale musiałem jeszcze kupić kwiaty. Wymyśliłem sobie, że będą to czerwone róże i już od jakiegoś czasu krążyłem po mieście, szukając kwiaciarni, w której będą je mieli. Jak na złość - nie mieli w żadnej. Czułem się fatalnie. Wcale nie lepiej, jak rano. W końcu zacząłem czuć ból w tej pieprzonej ranie. Koszula z powodzeniem ją drażniła. Nie mogłem się nawet przypiąć pasami, bo gdybym oparł plecy o siedzenie, to chyba bym skonał. Było mi niedobrze, gorąco... Kręciło się w głowie. Najgorsze było to, że te objawy zamiast coraz słabsze (połknąłem przeróżne tabletki przeciwbólowe, przeciwzapalne i przeciwgorączkowe) nasilały się z każdą chwilą. 

     W pewnej chwili obraz zaczął mi się rozjeżdżać. Chciałem zjechać gdzieś na parking, ale jak na złość byłem w samym środku miasta i wszystko było zajęte. Zacząłem zasysać powietrze przez zaciśnięte zęby. Otworzyłem szybę. Jeden zawrót głowy. Szarpnąłem kierownicą. Ktoś nacisnął klakson. Drugi zawrót głowy. Zaczynałem tracić kontrolę nad własnym ciałem. A potem jakiś palant wyjechał mi na czołowe Chyba mnie nie zauważył... Ciemno, pusto, szkło. Bolało. Ale potem nie czułem już nic.


- Lily -

     Wybiła siedemnasta trzydzieści, kiedy skończyłam nakrywać do stołu w jadalni. Przez okno wpadały piękne promienie letniego słońca. Co prawda sierpień powoli się kończył, ale na dworze nadal było niesamowicie ciepło. Uśmiechnęłam się za zadowoleniem, oceniając efekt końcowy. Było schludnie i ładnie. A właśnie o to mi chodziło. Teraz pozostało mi przyszykować siebie. Wcześniej przygotowałam już sobie szkarłatną sukienkę do kolan z krótkimi, bufiastymi rękawami. Zanim ją włożyłam, wzięłam szybki prysznic. Rozczesałam włosy i związałam je w luźnego, artystycznego koka. Sporo włosów zostawiłam, aby okalały moją twarz. Zrobiłam lekki makijaż używając, używając ulubionych kosmetyków. Na koniec spryskałam się perfumami. 

    Z uśmiechem na ustach wróciłam do kuchni i spojrzałam na zegarek. Harry powinien zaraz być. Usiadłam przy stole i czekałam. Minęła osiemnasta. Potem osiemnasta trzydzieści. Zaczęłam chodzić w kółko po domu. Coś się stało. Zadzwoniłby, gdyby nie mógł przyjść. Odruchowo sięgnęłam po telefon, a on zadzwonił w tej samej chwili. Z ulga zobaczyłam na wyświetlaczu zdjęcie Harry'ego.

- Halo? Kochanie, no gdzie ty jesteś? - Niestety, nie usłyszałam głosu ukochanego. 

      Słuchałam, sztywniejąc z każdą minutą. A potem wypuściłam telefon z ręki i wypadłam z domu, machając w kierunku przejeżdżającej nieopodal taksówki.
__________________________________________

Hej! :D

Ha! Wyrobiłam się w jeszcze w listopadzie! Udało się!

Podoba Wam się nowy szablon? c; Bo mi cholernie. Mei zrobiła mi go już jakoś w wakacje, ale dopiero teraz mogłam go użyć. Jest cudowny. ^^

I jak Wam się podoba rozdział? Mi pod względem napisania nie najgorzej. Usiadłam i w dwie godzinki stworzyłam. Nie podoba mi się tylko to, co się w nim znajduje... :c 

Biedny Harry. Biedna Lily.

Do zobaczenia! <3

sobota, 25 października 2014

12

- Harry -

        Stałem jak wryty i wpatrywałem się w ciemny kształt rysujący się na tle gwieździstego nieba. Lily kurczowo ściskała mnie za rękę. Słyszałem jej szybki oddech. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Jamie jeszcze nas nie zauważyła. Kątem ust przywołałem do siebie do Dextera, aby nie przeszkadzał. Z resztą dziewczyn mogła się go wystraszyć i spaść z mostu... A tego naprawdę nie chciałem. Pies posłusznie podbiegł do mnie, usiadł koło lewej nogi i spojrzał zaciekawiony. Szatynka zaczęła stawiać małe kroczki, ciągnąc mnie za sobą.

- Jamie? - wykrztusiła z niedowierzaniem. Szybki ruch głowy wydobył z cienie twarz byłej dziewczyny Jake'a. 

      Poczułem się dziwnie. Jeszcze nie tak dawno była to osoba pełna życia, mająca kochającego chłopaka i wspaniałą przyjaciółkę. Lubiła ładnie się ubrać, dbała o swój wygląd. A teraz? Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Blada, nieumalowana z przetłuszczonymi włosami spływającymi na twarz. Dyszała ciężko, a po jej policzkach spływały łzy. Kątem oka zauważyłem, że kurczowo trzyma się barierki. Okropnie się przy tym trzęsła, a jej oddech słychać było wszędzie.

- Czego chcesz? - wyszeptała, głosem zduszonym z emocji. - Co tutaj robicie...?! 

       Przełknąłem ślinę. Czułem, że cała ta sytuacja może zamienić się w koszmar. 

- Jesteśmy na spacerze - wyjąkała Lily, wpatrując się w byłą przyjaciółkę okrągłymi oczami. Kciukiem rysowałem kółka na jej dłoni, aby dodać jej otuchy. - Co ty wyprawiasz? Zejdź z tego!

- Spieprzaj stąd! - wrzasnęła Jamie, stawiając nogę szczebelek wyżej. Moja towarzyszka zaczerpnęła głośno powietrza, a ja odruchowo pochyliłem się do przodu, aby w razie czego spróbować złapać samobójczynie. - Teraz mnie pytasz? Teraz?! 

     Brzmiała jak wariatka. Jej głos był piskliwy i strasznie głośny. Słyszałem w nim bezdenną rozpacz. Dyszała głośno, coraz bardziej pochylając się nad barierką. Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie zadzwonić po pomoc. Nie wiem, na policję, gdziekolwiek...

- O co ci chodzi? - zapytała Lily, wypuszczając moją dłoń ze swojego uścisku. Zrobiła krok do przodu, wpatrując się w dziewczynę z niedowierzaniem. - Jakie 'teraz'?

- Tak z ciebie przyjaciółka, tak?! - wydarła się się Jamie, wpatrując się w moją ukochaną z żalem i rozpaczą. - Zostawiłaś mnie, odwróciłaś się ode mnie, miałaś w dupie! Przez te wszystkie miesiące byłam sama! Cholernie sama, nie mogę tak żyć. Ja nie chcę tak żyć!

       Zaniosła się szlochem i dostawiła kolejną nogę na przedostatni szczebelek. 

- A nie zastanowiło cię to, dlaczego to zrobiłam?! - uniosła się Lily z goryczą. - Zdradziłaś Jake'a, pod jego własnym domem. Przez ciebie omal nie umarł! Nie potrafiłaś się powstrzymać? To, że byłaś pijana nie jest żadną wymówką. On cierpiał równie, co ty. I cierpi dalej! Jesteś...

      Nigdy nie dowiedziałem się, jaka jest Jamie. Za nami odbiło się echo szybkich kroków. Zaskoczony odwróciłem się. To Jake biegł w naszym kierunku... Jake?! To jakaś noc cudów, czy jak? Zdyszany zatrzymał się obok Lily. Wpatrywał się w swoją byłą miłość, jak zahipnotyzowany. Ona nie pozostawała mu dłużna. 

- Odsłuchałem wiadomość. - powiedział w końcu głosem pozbawionym emocji. - Zejdź z tej barierki. 

    Domyśliłem się, że Jamie musiała jakoś powiadomić go o swoich planach. Ale zastanowiła mnie jedna rzecz. Skoro już jej nie kocha, to po co przybiegł? 

- Nie. - odpowiedziała kategorycznie blondynka, łkając głośno. - Kocham cię. Nie potrafię żyć bez ciebie. To co zrobiłam jest najgorszym błędem.

         Przełożyła nogę na drugą stronę. Jake krzyknął ostrzegawczo, a ja rzuciłem się do przodu. Przełożyła drugą nogę. 

- Przepraszam... - wyszeptała ze łzami w oczach, patrząc na ukochanego. 

     Nagle stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Jake ruszył jak dziki do barierek, porwał Jamie w ramiona i przytulił mocno do siebie. Przełożył ją na drugą stronę. Oboje zatonęli w swoich objęciach. Słyszałem płacz blondynki, ciężki oddech szatyna i głośne bicie własnego serca. Lily wypuściła powietrze z ust razem z głośnym świstem. Uklęknęła, wplatając palce we włosy. Zrobiłem to samo, obejmując ją delikatnie. Bez słów, które były tutaj po prostu zbędne.

- Lily -

        Leżałam w łóżku, nie mogąc pozbyć się obrazów z minionych wydarzeń. Było grubo po pierwszej w nocy, a ja nadal nie mogłam zasnąć. Harry odprowadził mnie do domu, zaraz po tym jak Jake i Jamie poszli do chłopaka. Razem. Nie odezwali się do siebie ani słowem, a ja z radością myślałam, że teraz znowu może być tak samo. Byłam podekscytowana i czułam, że emocje strasznie we mnie buzują. Nie potrafiłam się odnaleźć w tym, co zaszło na moście. Nie rozumiałam tego. Ale czułam, że to zdarzenie jest dopełnieniem pięknego spaceru. Oczywiście nie wliczając stresu. Wpatrywałam się w sufit z delikatnym uśmiechem na ustach, czekając na sen. 

     Jake chyba jej wybaczył..
        Chyba...

          Wsiadłam do samochodu i z uśmiechem na ustach zatrzasnęłam za sobą drzwiczki. Harry siedział już na miejscu kierowcy i nonszalancko pukał palcami w kierownicę. Spojrzałam na niego, zauważając, że się we mnie wpatruje. Nawet w nocy widziałam te niebezpieczne iskierki, które zagadkowo tańczyły w jego jadeitowych oczach. Oparł łokieć na kolanie, podparł brodę dłonią i zapytał swoim głębokim, zachrypniętym głosem:

- Ładnie to tak, Promyczku ? Czekam na ciebie piętnaście minut dłużej, niż bym sobie tego życzył. 

- A ładnie to tak wywozić Promyczka w jakieś nieznane jej miejsce, mówiąc, że to niespodzianka? - Odgryzłam się z uśmiechem, dając mu lekkiego pstryczka w nos. Chłopak zabawnie go zmarszczył, uśmiechnął się szeroko, po czym odpowiedział:

- Bardzo ładnie. Zapnij pasy, Lily. 

Wyprostował się, po czym odpalił silnik i ruszył spod mojego domu. Ja wykonałam jego polecenie, po czym przyjrzałam mu się z uniesionymi brwiami.

- A ty nie zapinasz? 

Harry prowadził pewnie jedną ręką i słysząc moje pytanie, roześmiał się.

- Nie martw się, będę uważał. Wiozę ze sobą prawdziwy skarb. 

          Poczułam, że się rumienię, ale chłopak złapał mnie za rękę i bawiąc się nią, zaczął opowiadać o dzisiejszym dniu w pracy. Słuchałam go uważnie, co chwila wtrącając swoje trzy grosze. Minęło pół godziny. Nagle Harry zjechał w jakąś boczną drogę, na której nie było żywej duszy. Widziałam, że zwiększył prędkość, ale nijak tego nie skomentowałam. Ufałam mu.

          W pewnej chwili poczułam, że chłopak wypuszcza moją rękę i z dziwnym wyrazem twarzy nachyla się nad kierownicą, wbijając zmrużone oczy w coś, co poruszało się w bardzo szybkim tempie.

- Co ten palant wyprawia? - Usłyszałam jego szept i z przerażeniem stwierdziłam, że jakiś samochód wyskakuje z prawej strony i przejeżdza nam drogę. Wszystko potoczyło się w ułamku sekundy. Harry odbił ostro w lewo, aby nie wbić się w bok samochodu tego idioty. Zamiast tego, wbił się w drzewo. Poczułam, jak coś wyrzuca mnie do przodu, ale pasy boleśnie powstrzymały mnie prze uderzeniem w coś głową. Później przed oczami rozlała mi się ciemność.

              Ocknęłam się, czując tępy ból w piersiach i w głowie. Próbowałam przypomnieć sobie, co się przed chwilą stało. Uniosłam głowę i nagle stwierdziłam, że znajduje się w ciemnym samochodzie, którego przód był całkowicie wbity w jakieś grube drzewo, a spod wykrzywionej maski wydobywały się kłęby dymu. W pewnej chwili mój zdezorientowany wzrok padł na czyjąś dłoń leżącą bezwładnie na półce oddzielającej pasażera od kierowcy... Harry, Boże. Chłopak jedną dłoń miał opartą na kierownicy, a jego głowa leżała właśnie na tej ręce. 

- Jezu, Harry - wymamrotałam przerażona. Z trudem odciągnęłam go od kierownicy. Bezwładnie opadł na fotel. Był nieprzytomny, a po twarzy spływała mu stróżka krwi i skapywała na jego ubranie. Przerażona potrząsnęłam nim gwałtownie i wyjęczałam:

- Odezwij się, błagam. 

          Nic takiego się nie wydarzyło. Nie wiem, jakim cudem w głowie zaświtałam mi myśl, że powinnam sprawdzić puls. Odpięłam pas, który wbijał mi się boleśnie w ciało, po czym powoli wyciągnęłam rękę i wstrzymując oddech, przyłożyłam mu palce do szyi. Boże, nie, błagam. Nic nie poczułam... W mojej głowie kłębiło się tylko głośne ratunku, pomocy. Czując, że płacze uniosłam się na klęczki tyle, na ile pozwalał mi samochód i ponowiłam próbę, żywic nadzieję, że popełniam jakiś błąd. Nic. Nachyliłam się nad nim, ale oddechu też nie usłyszałam. Nie, błagam, Boże nie zabieraj mi go. Szlochając głośno spróbowałam otworzyć drzwi od strony pasażera. Cholera, nie chciały puścić. Dachem, pomyślałam. Dobrze, że Harry zawsze otwierał górne okno. Ignorując własny ból i przerażenie, wygramoliłam się z samochodu, zeskakując na trawę. Modląc się, aby drzwi od strony kierowcy puściły, pociągnęłam za klamkę. Och, udało się. Otworzyłam je i zamarłam. Co dalej? Przecież on nie oddycha, jego serce stanęło. Modląc się, aby nie miał złamanego kręgosłupa, delikatnie zaczęłam wyciągać go z samochodu. Nie chciała go jeszcze bardziej uszkodzić, ale nie mogłam go tak po prostu zostawić. Nie wiem, jak mi się to udało, ale udało. Ułożyłam go jakoś na trawie i ponownie sprawdziłam puls. Nic. 

- Harry, błagam - zaszlochałam, nie panując już nad sobą. Z przerażeniem patrzyłam na jego bladą twarz, umazaną we krwi. Zawsze był dla mnie oparciem i pomagał we wszystkim. Dziękowałam Opatrzności, za to, że postawiła go na mojej drodze. Nie, ja nie mogłam go stracić.

 Położyłam trzęsące się ręce na jego mostku i czując łzy, spływające po twarzy, zaczęłam rytmicznie uciskać jego klatkę piersiową. Po chwili przeniosłam się wyżej, gdzie odchyliłam jego głowę i wdmuchnęłam mu do płuc dawkę powietrza. Poczułam w ustach smak krwi.

- Harry, cholera jasna, nie zostawiaj mnie - zawyłam nieludzkim głosem. Zaczęłam szlochać głośniej. Znowu na mostek. Był moim życiem, powietrzem, każdym oddechem, uśmiechem i szczęściem... Nie mogłam go stracić. Nie mogłam. I znowu usta.

- Harry, błagam - wyjęczałam.


          Nagle usłyszałam za sobą dźwięk karetki. Nie zdążyłam się nawet zastanowić, kto ją wezwał, przecież byliśmy na ciemnej drodze. Po chwili poczułam, że czyjeś ręce odciągają mnie od chłopaka.

- Nie! - zawołałam dzikim głosem, wyrywając się trzymającym mnie dłoniom i patrząc jak ratownicy otaczają moje szczęście. - Zostawcie mnie, nie zabierajcie mnie od niego! 

           Szlochałam, szarpałam się i krzyczałam ile wlezie. Nic to nie dało. Ktoś szeptał mi tylko jakieś słowa pocieszenia do ucha i trzymał mocno. To był koniec. Mój koniec...

   Zerwałam się z łóżka z głośnym  krzykiem. To nie była prawda! To nie mogła być prawda. Harry! Boże... Siedziałam na łóżku z wolna się uspokajając. Serce dudniło mi w uszach. Opadłam z powrotem na poduszki. To sen, myślałam, starając się uspokoić.

    To się nie mogło stać. To tylko sen. 
_______________________________________________

Hej! :*

Jest prawie druga w nocy, a ja siedzę i piszę dla Was rozdział... Jej, tak mi wstyd za długą przerwę, to chyba dlatego... Ale to wszystko przez szkołę. '-' Naprawdę już nie wyrabiam. ;-; Nie mam nawet kiedy spać. Ych, postaram się w listopadzie dodać kolejny rozdział, żeby było, co miesiąc. :)

Hm... ;> Macie prolog. Ale chyba nie spodziewaliście się go w takiej formie, co? ;> Mój mózg naprawdę potrafi zaskakiwać! ;p Wybaczcie, nic więcej Wam nie zdradzę.

Do zobaczenia! <3
      

niedziela, 31 sierpnia 2014

11

- Lily -

          Uchyliłam powieki, po czym ziewnęłam szeroko. Przez niedosłonięte rolety do mojego pokoju wpadały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Przetarłam twarz dłonią, po czym moje uszczęśliwione spojrzenie padło na osobę śpiącą obok mnie. Harry leżał na plecach, a jego umięśniona klatka piersiowa miarowo podnosiła i się i opadała. Ciemne włosy rozsypały się na poduszce, a głowa opadła na bok. Usta miał uchylone, co dawało efekt bez bezbronności i spokoju. Uśmiechnęłam się rozczulona, po czym delikatnie uniosłam rękę i dotknęłam jego ciepłego policzka. Nie obudził się, ale z jego ust dobyło się ciche westchnienie. Zaśmiałam się cicho, po czym położyłam się z powrotem obok niego. 

          To, co przeżyłam tej nocy było najcudowniejszym doświadczeniem w moim życiu. Kiedy zaczynałam go całować, moje ciało opanował niewyobrażalny stres. Bałam się, że coś sknocę. Lecz gdy Harry zapytał, czy jestem pewna swojej decyzji, poczułam, że jeszcze nigdy niczego, nie byłam tak pewna. Nigdy nie pragnęłam nikogo bardziej od niego. Był tak delikatny, że prawie niczego nie poczułam. Moim ciałem zawładnęło pożądanie, o którym nigdy bym nie pomyślała. Wiedziałam, że dojrzałam do swojego pierwszego razu i wiedziałam, z kim podzielę to niezwykłe wydarzenie. 

        Przeciągnęłam się, czując euforię zalewającą moje ciało. Cmoknęłam chłopaka w policzek, po czym sięgnęłam po szlafrok, który leżał na podłodze. Owinęłam się w niego i na boso podreptałam do łazienki. Po drodze zarejestrowałam godzinę; było po piątej. Zdziwiona faktem, że obudziłam się tak wcześnie, załatwiłam potrzeby fizjologiczne, po czym ustałam przed lustrem. Uśmiechnęłam się szeroko do swojego odbicia, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Moje oczy błyszczały wesoło, a policzki miały odcień delikatnego różu. Nie zmieniając wyrazu twarzy, przemyłam ją zimną wody, by po chwili wyszczotkować zęby . Splunęłam do zlewu, wypłukałam usta i zabrałam się za rozczesywanie skołtunionych włosów. Po kilku minutach żmudnej pracy związałam je w wysoką kitkę. Postanowiłam, że odpuszczę sobie makijaż, nie miałam do tego głowy. Przetarłam jeszcze twarz tonikiem, po czym zdjęłam ze sznurka czystą bieliznę. Podreptałam z powrotem do pokoju w kierunku szafy. Harry spał nadal, nawet nie zmienił pozycji. Z głębi mebla wyciągnęłam letnią sukienkę. Założyłam ją na siebie, po czym oceniłam efekt końcowy, przeglądając się w lustrze wiszącym na drzwiach szafy. Zadowolona ze swojego wyglądu, podeszłam do Harry'ego i już miałam go budzić, gdy nagle wpadłam na pomysł, że mogę przyrządzić jakieś smaczne śniadanie. 

           Dumna z siebie zbiegłam na dół, po drodze zabierając ze sobą telefon. Wzięłam sok z lodówki, usiadłam na jedynym z blatów, po czym odblokowałam ekran swojego Samsunga. Kilka minut temu dostałam sms'a od mamy, który brzmiał następująco: 

Wrócimy o 14. Nie rób obiadu, zjemy na mieście.

             Odpisałam krótkie "ok", Nie zwróciłam uwagi na to, że moja rodzicielka nie znosi, gdy odpowiadam tak lakonicznie. Szczerz, to jakoś nieszczególnie mnie to wtedy obchodziło. Świadomość tego, że Harry śpi na górze, odganiała ode mnie wszystkie nieprzyjemne myśli. 

           Zeskoczyłam z blatu, napiłam się zimnego soku, po czym wzięłam się do roboty. Po krótkim zastanowieniu uznałam, że zrobię naleśniki. Zebrałam wszystkie potrzebne składniki i zaczęłam robić ciasto. Wyszło go dość sporo. Zastanowiłam się nawet przez chwilkę czy damy radę to wszystko zjeść. Po chwili wylałam pierwszą porcję na rozgrzany olej. Gdy miałam przekręcać naleśnika na patelnię, usłyszałam, że ktoś schodzi po schodach. Odwróciłam głowę po czym uśmiechnęłam się na widok Harry'ego, który był już kompletnie ubrany. 

- Cześć, Lilijko! - przywitał się wesoło i objął mnie od tyłu. 

- Hej, śpiochu - zaśmiałam się - Wiesz, że jest dopiero szósta rano? 

- Zdaję sobie z tego sprawę. - zawtórował mi. - Ale obudziłem się zaraz po tym jak mnie opuściłaś. 

            Udał, że jest smutny, ale po chwili nachylił się nad patelnią. 

- O, naleśniki! Mmm, pycha! - zamruczał, po czym cmoknął mnie w policzek. - Pomóc ci w czymś?

            Zastanowiłam się. 

- Hmm, mógłbyś nakryć do stołu? - zapytałam. - Talerze są nad zlewem. 

- Jasne - przytaknął - Jakie plany na dzisiejszy wieczór? Ja na ósmą mam być w pracy więc zjem i będę uciekał, muszę zajrzeć jeszcze do Dextera. 

            Och, no tak. Całkowicie zapomniałam, że chłopak ma przecież pracę. Starając się ukryć rozczarowanie godzinami spędzonymi samotnie, zaczęłam zastanawiać się nad tym, co możemy robić wieczorem. 

- Hm...Może długi spacer?- Uśmiechnęłam się - Weźmiemy Dextera nie będzie cały czas sam.

- Świetny pomysł! - ucieszył się Harry, stawiając szklanki obok talerzy. - To o której? Ja kończę o dziewiętnastej. 

- Dwudziesta? - - zaproponowałam, kładąc na talerz szóstego naleśnika .

- Okej! Dexterek się ucieszy! - zaśmiał się chłopak. 

        Widziałam jak Harry bardzo kocha swojego czworonożnego przyjaciela. Po mojej propozycji odnośnie spaceru we trójkę, wyraźnie się ucieszył. 

- Zapraszam do stołu! - zawołałam z uśmiechem, stawiając na stole naczynie pełne naleśników. 

- Mmm, pachnie cudnie. - powiedział szatyn przysuwając sobie krzesło. 

       Wyjęłam z lodówki dżem truskawkowy i mus jabłkowy. Do tego postawiłam jeszcze cukier puder. Zaczęliśmy jeść w milczeniu. Myślałam o dzisiejszym wieczorze i o tym jak będzie cudownie. 


- Harry -

         Jechałem do domu, wykończony długotrwałym trzymaniem rąk i głowy do góry. Dzisiaj trafił się układ hamulcowy, coś czego naprawdę nienawidziłem. Mimo to z radością myślałem o nadchodzącym spacerze. Gdy tak stałem i grzebałem we wnętrznościach starego Opla, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Chciałem zrobić Lily niespodziankę, byłem pewny, że się ucieszy.  Zaparkowałem na podjeździe, po czym wysiadłem z samochodu. Zamknąłem go i ruszyłem w kierunku drzwi wejściowych. Wszedłem do środka, odruchowo uśmiechając się na widok Dextera.

- Cześć, mały! - zawołałem drapiąc go za uszami. - Chodź, pójdziemy coś przegryźć, a potem pójdziemy razem na długi spacer.

        Pies szczeknął uradowany, jakby wszystko zrozumiał, po czym automatycznie ruszył w stronę kuchni. Z uśmiechem pokręciłem głową, idąc za nim. Nasypałem mu jedzenia do miski, do drugiej nalałem wody. Dexter rzucił się na jedzenie z wdzięcznością, a ja stwierdziłem, że za nim zjem pójdę się odświeżyć. Wziąłem szybki prysznic i umyłem włosy. Założyłem czystą koszulkę i dresowe spodnie, po czym wróciłem do kuchni. Pies już zjadł swoje jedzenie, a teraz z zapałem żuł ogon swojego pluszowego baranka. Pogłaskałem go po głowie, po czym otworzyłem lodówkę zastanawiając się, co mogę zjeść. Było w pół do ósmej, więc nie miałem zbyt dużo czasu na namyślanie się. Wyjąłem mleko, a z szafki wziąłem płatki kukurydziane. Zjadłem ich dużą porcję, posprzątałem po sobie i zawołałem Dextera do siebie. Przybiegł, czekając na założenie obroży. Wyjąłem z szuflady komody swoją niespodziankę, złapałem jeszcze czarny marker, po czym razem z psem wyszedłem z domu. Przekręciłem zamek w drzwiach i ruszyliśmy w kierunku parku, w którym umówiłem się z Lily. Po dziesięciu minutach drogi byliśmy na miejscu. Dziewczyna czekała już tam na nas, siedząc na ławce. Pomachałem jej z uśmiechem, a ona ruszyła w naszą stronę.

- Hej - Pocałowaliśmy się krótko, a szatynka nachyliła się nad Dexterem, głaszcząc go po głowie. - Cześć, kolego! 

        Po przywitaniu, spuściłem psa ze smyczy, by trochę pobiegał. Wzięliśmy się za ręce, po czym ruszyliśmy długą alejką.

- Nie ucieknie ci?- zapytała Lily, obserwując beztrosko hasającego Dextera. 

- Coś ty! -odpowiedziałem z uśmiechem. - Wie jak daleko może pójść, a potem sam wróci.

- Dobrze go wytresowałeś. - Uśmiechnęła się dziewczyna. - Gdzie idziemy? Przed siebie?

- Niet - odrzekłem, patrząc na nią łobuzersko. - Mamy cel!

- Tak? Jaki? - zdziwiła się Lily.

- Zobaczysz - odrzekłem tajemniczo.
            
          Szliśmy beztrosko rozmawiając. Dexter biegał naokoło nas, łapiąc przeróżne latające owady. Po kilku minutach zamilkliśmy zamyśleni. Wróciłem myślami do wczorajszego wieczoru. Lily zaskoczyła mnie swoją niemą propozycją. Na początku nie byłem pewny, czy brnąć w to dalej, ale sekundę później stwierdziłem, że jeszcze nikogo tak nie kochałem. Spojrzałem na jej zamyślony profil, a na moją twarz wypłynął mimowolny uśmiech. Była moim szczęściem. Światełkiem w tunelu. Pocieszeniem po tych wszystkich ciężkich dniach, przez które musiałem przejść. Wielokrotnie, jeszcze jako siedemnastoletni chłopak, myślałem, żeby zakończyć ten koszmar. Sam przed sobą wstydziłem się tych myśli. Kiedyś już nawet wysypałem tabletki usypiające na rękę. Teraz nawet nie wiedziałem, jak je zdobyłem. Siedziałem wtedy w ciemnym pokoju, jeszcze w domu dziecka. Zastanawiałem się jak to jest po drugiej stronie i czy jeszcze jest szansa, że spotkam rodziców. Wiem, że patrzyłem wtedy przez okno na gwiazdy. Gdy już miałem połknąć wszystkie tabletki, przez myśl przebiegło mi, żeby się nie poddawać.Walczyć. Spróbować. Wierzyć, że może być lepiej. Do dzisiaj nie miałem pojęcia skąd naszła mnie ta myśl, ale wstałem, otworzyłem okno i wysypałem leki na ziemię.

            Od tamtej chwili tego się trzymałem. Po osiągnięciu pełnoletności i opuszczeniu domu dziecka, zatrzymałem się u kumpla. Znalazłem pracę w warsztacie, w którym pracuję do teraz. Po roku było mnie stać na wynajęcie swojego kąta. Po kolejnych dwóch latach zapracowałem na motor, samochód i dom. Przez wszystkie te lata, zostawałem w pracy do późna, a przychodziłem jak najwcześniej się dało. Szef patrzył na mnie zawsze ze zdziwieniem, gdy wychodziłem ostatni, a następnego dnia byłem już pierwszy. Mimo to powiedział mi kiedyś, że mnie podziwia za to, że pomimo ciężkiego losu daję daję radę i staram się żyć normalnie. Poczułem wtedy, że chociaż po części osiągnąłem swój cel.
Rok temu znalazłem Dextera. Zyskałem wtedy wiernego przyjaciela. Starałem mu się zapewnić wszystko czego potrzebował do szczęścia, a on odwdzięczał mi się miłością i oddaniem. Kiedy pies był już u mnie pół roku, w naszym warsztacie zaczął pracować Jake. Dorabiał sobie po szkole do kieszonkowego. Szef poprosił mnie, żebym się nim zajął, pokazał co i jak. Staliśmy się przez to dobrymi kumplami. Któregoś razu, dzień przed świętami, który wyjątkowo miałem wolny, zadzwonił do mnie mówiąc, że organizuje imprezę. 
Wykręcałem się trochę bo szczerze chciałem przespać cały dzień i odpocząć, ale kiedy się rozłączyliśmy, przemyślałem sprawę jeszcze raz. Stwierdziłem, że jeśli nie pójdę to mogę tego żałować. Nie pomyliłem się. Gdybym został w domu przespałbym najważniejsze wydarzenie w całym moim życiu. 

- O czym myślisz? - zapytała nagle Lily. Odniosłem wrażenie, że obserwuje mnie od dłuższej chwili. 

- O tym, co było - Przyznałem szczerze, patrząc jej w oczy. - I o tym, że jesteś moim cudem. 

        Dziewczyna zarumieniła się, a ja mocno ją do siebie przytuliłem. Wtuliła się w moją klatkę piersiową , po czym ponownie spojrzała mi w oczy. Położyła mi dłonie na policzkach i ze łzami w oczach powiedziała:

- To ty jesteś moim cudem. Uratowałeś mnie przed samą sobą. I zawsze będę ci za to wdzięczna.

       Wspięła się na palce i złożyła na moich ustach delikatny pocałunek. Uśmiechnąłem się, czując zalewającą mnie falę szczęścia. 

- Chodź - pociągnąłem ją za rękę w kierunku celu mojej niespodzianki. Po kilku minutach doszliśmy do dużego mostu, zawieszonego nad ogromną rzeką. Dexter z zainteresowaniem obwąchiwał teren. 

- To tu? - zapytała zaskoczona dziewczyna, pochodząc do balustrad i spoglądając na ciemną toń rzeki. 

- Mhm. Spójrz - Wskazałem palcem na pęki dziwnie wyglądających w półmroku rzeczy. Szatynka pochyliła się patrząc we wskazanym kierunku. 

- Kłódki? - spytała spoglądając na miłosne napisy i inicjały wypisane na małych, metalowych przedmiotach.

         Nie odpowiedziałem tylko wyjąłem z kieszeni swoją niespodziankę. Pokazałem jej rozłożoną dłoń, a ona delikatnie wzięła kłódkę w palce. Jej oczy zaszkliły się od łez. Uśmiechnąłem się, po czym sięgnąłem ponownie do kieszeni po marker. Podałem go Lily bez słów. Chciałem, żeby ona to zrobiła. Drżącymi dłońmi otworzyła mazak, po czym zaczęła pisać. Obserwowałem jej ruchy, czując wzruszenie w gardle. Zauważyłem łzę spływającą po jej policzku. Pokazała mi kłódkę, patrząc na mnie zaszklonymi oczami. Wziąłem ją do rąk, po czym odczytałem napis: 

H + L
You're my dream 

        Patrzyłem na małą metalową rzecz jak urzeczony. Po chwili poczułem lekki uścisk na swojej dłoni. 

- Jesteś moim jedynym marzeniem, które się ziściło. - powiedziała drżącym głosem dziewczyna, uśmiechając się przez łzy. 

        Czując płyn pod powiekami, poczułem ją w ramiona. Wtuliłem nos w jej włosy, czując ten ukochany, słodki zapach, Tymi słowami sprawiła, że teraz na pewno wiedziałem, iż dokonałem najlepszego wyboru w swoim życiu, idąc na tę imprezę. 

       Odsunęliśmy się od siebie, a ja zapiąłem kłódkę obok innych. Wyjąłem z niej kluczyki, po czym cisnąłem je do wody. Lily objęła mnie ramieniem, śmiejąc się cicho. Pocałowałem ją w czoło. 

        Nagle w moje oczy rzuciło się coś dziwnego. 

- Lily? - zapytałem niepewnie, wytężając wzrok. - Tam ktoś stoi. Tam na tych barierkach. 

- Co? - Powiedziała niedowierzająco, po czym pociągnęła mnie delikatnie za rękę, chcąc zobaczyć czy mnie wzrok nie myli. Gdy byliśmy już bardzo blisko pochylona postać nagle podniosła głowę. Zamarłem jednocześnie słysząc, jak Lily zaczerpuje głośno powietrza. 

- Jamie?!
_______________________________________________
Hej! :*

Rozdział dodaję dzień wcześniej, powinien być jutro, ale ja nie wiem, co będzie jutro. ;-; Może jednak nie zdzierżę, że to pierwszy września i skończę ze sobą? Interesujące. <ok>

Rozdział chciałabym zadedykować Skybells. <33 Gdyby nie Ona, nie byłoby dzisiaj tego rozdziału i nie wiem, kiedy by się pojawił. :* Dziękuję! <333

Szczerze? Jestem zakochana w momencie z kłódkami. *.* Nie wiem, jak Wam, ale mi się cholernie podoba! Jak myślicie, co będzie dalej? Jestem zua, bo urwałam na fajnym momencie, nie? ;>

Hm, rozdział na Ducha powinien być czwartego, ale jak się nie wyrobię, będzie w weekend. :) Na Nialla? Nie wiem, na razie mam ogromną wenę na trzy pozostałe! <3

Dziękuję za każdą opinię! ^^

Pozdrawiam! 

PS. Powodzenia jutro! <33

czwartek, 21 sierpnia 2014

10

- Lily -

     Leżałam na kocu, wystawiając twarz do słońca. Promienie przyjemnie ogrzewały moje ciało, bo po wyjściu z wody zrobiło mi się strasznie zimno. Harry śmiał się, że jestem zmarzlakiem. Teraz leżał obok z rękami pod głową i okularami słonecznymi na nosie. Jego klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała. Czyżby zasnął? Uniosłam się lekko na łokciu, po czym z figlarnym uśmiechem na ustach, zerwałam źdźbło trawy. Powoli zbliżyłam dłoń do twarzy chłopaka i delikatnie połaskotałam go w nos. Harry natychmiast zabawnie się zmarszczył, po czym uśmiechając się, chwycił mnie lekko za nadgarstek.

- Myślałam, że śpisz - powiedziałam z miną niewiniątka. Zdjęłam mu okulary, by widzieć jego oczy. Zmrużył je w słońcu, po czym odpowiedział:

- Dużo mi nie brakowało. Tak tu cicho i spokojnie. - Po chwili również uniósł się do podobnej pozycji jak ja, oparł głowę na ręku i spojrzał mi w oczy. - Hm... Gdzie są moje obiecane truskawki? 

      Roześmiałam się.

- Już myślałam, że zapomniałeś! - odrzekłam, po czym odwróciłam się, aby wyjąć je z koszyka. 

- Nie ma tak dobrze! - zaśmiał się chłopak. 

       Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym postawiłam między nami cały pojemnik soczystych, czerwonych owoców. Pod wpływem wysokiej temperatury zaczęły się już nawet lekko rozłazić w palcach, ale nadal były strasznie smaczne. Uwielbiałam ich słodki smak. Wzięłam jedną truskawkę i zbliżyłam dłoń do twarzy Harry'ego. Ten posłusznie otworzył usta, a ja z uśmiechem włożyłam mu tam owoc. 

- Mniam - zamlaskał, po czym zajrzał do koszyka. - O! Lilijko, czemu nie mówisz, że wzięłaś bitą śmietanę?

- A wzięłam? - zapytałam z rozbawieniem. - Zapomniałam, wybacz. 

     Harry pokręcił głową z udawanym oburzeniem, po czym zdjął korek z opakowania i naciskając dozownik, wpuścił sobie do buzi pokaźną porcję białego kremu. Roześmiałam się. Chłopak z lubością się oblizał, po czym powtórzył całą operację jeszcze raz. Widziałam rozbawienie w jego oczach. 

- Zostawisz mi coś, żarłoku? - zapytałam, chichocząc. 

- No dobra! - odrzekł po dłuższym namyśle, po czym przybliżył się do mnie. - Otwórz usta.

       Posłusznie wykonałam polecenia, a szatyn poczęstował mnie swoimi łakociami. Ze smakiem połknęłam zawartości swojej jamy ustnej, po czym ze zdziwieniem zauważyłam, że Harry nachylił się tak, jakby chciał mnie pocałować. Musnął jedynie kącik moich ust, a po chwili się odsunął.

- Ubrudziłaś się. - wyjaśnił ze śmiechem, a ja poczułam, że się rumienię. 

        Zaczęliśmy jeść truskawki, rozmawiając o planach na wieczór. Kiedy chłopak zapytał, co chce robić, poczułam jak gorąco powoli zalewa moje ciało. Od dawna po głowie chodziła mi pewna myśl, ale zawsze bałam się zastanowić nad nią bardziej. Byliśmy szczęśliwą parą już bardzo długo. Przy Harrym czułam, że moje życie w końcu nabrało barw. Chciałam z nim być już na zawsze, miałam nadzieję, że on ze mną też. Dlatego... Od jakiegoś czasu myślałam nad tym, aby między nami doszło do czegoś więcej. Na samą myśl moją twarz zalewał rumieniec, a w żołądku pojawiały się motylki. Odganiałam od siebie tą wizję, wymyślając sobie od idiotek, ale to nie zmieniało faktu, że coraz bardziej tego pragnęłam. Miał to być mój pierwszy raz, a ja bałam się cholernie, że coś sknocę, a Harry będzie zawiedziony. Jednocześnie wiedziałam, że nigdy by mi czegoś tego nie powiedział ani nie okazał. Odetchnęłam głęboko, gdzieś w środku czując, że lepszej szansy niż dzisiaj nie będzie. Moi rodzice wyjechali w delegacje i wracali dopiero jutro wieczorem, dlatego też, nie byłam kontrolowana. 

- Może pójdziemy na jakiś dłuższy spacer? - zaproponował Harry, patrząc na mnie ze zdziwieniem w oczach. Chyba za długo gapiłam się w jeden punkt. 

- Eee... - mruknęłam, wyrwana z zamyślenia. - Dobry pomysł, ale ja mam lepszy! 

     Postanowiłam wykazać trochę więcej entuzjazmu, żeby chłopak nie zaczął nic podejrzewać. To, co działo się w tamtej chwili w mojej głowie, było nie od opisania.

- Zapraszam cię do mnie! - Uśmiechnęłam się. - Zrobimy sobie seans filmowy, moich rodziców nie ma, będziemy mogli czuć się swobodniej i nie nasłuchiwać, czy ktoś się czasami nie zbliża.

     Chłopak roześmiał się.

-Okej, nie ma sprawy. Tylko... - zawahał się. - Muszę pojechać do domu nakarmić Dextera i wyprowadzić go na dwór. Ostatnio poświęcam mu strasznie mało czasu i mam przez to okropne wyrzuty sumienia. 

     Widziałam, że wyraźnie posmutniał. Ze wstydem przyłapałam się na tym, że zapomniałam o czworonożnym przyjacielu szatyna. Objęłam go za szyję, po czym powiedziałam:

- Wiesz co? Od teraz, jak będziemy tu przyjeżdżać lub spacerować będziemy go zabierać ze sobą. Co ty na to? 

- Jesteś niesamowita, wiesz? - wymruczał chłopak, przybliżając swoja twarz do mojej. - Dziękuję.

     Pocałował mnie krótko, lecz czule. Odwzajemniłam pocałunek, po czym zauważyłam, że może warto się już zbierać. Harry przytaknął, po czym zaczęliśmy zwijać swoje rzeczy. Nie obyło się bez żartów i przepychanek. W wyśmienitych humorach, ubraliśmy się, po czym ruszyliśmy do samochodu. To była cudowna wyprawa.

- Harry -

        Prowadziłem auto zastanawiając się, co takiego stało się Lily. Przez całą drogę była zamyślona, małomówna i cały czas patrzyła przez okno. Przeanalizowałem całe nasze spotkanie, ale za nic nie mogłem dojść, co zrobiłem źle. Ale przecież starałem się jak mogłem... Hm... A może po prostu jest zmęczona? Zerknąłem na jej prawy profil. Zauważyłem, że mimo patrzenia na drogą, nad czymś intensywnie rozmyśla. Nie chciałem wyjść na idiotę i wolałem nie pytać. Postanowiłem, że dam jej spokój i dopiero później spróbuję się dowiedzieć, co się stało. 

        Wjechaliśmy na podjazd do mojego domu. Wysiedliśmy, a Lily powiedziała, że poczeka przy samochodzie. Z zaskoczeniem zgodziłem się, po czym wyjmując klucze z kieszeni, ruszyłem w kierunku domu. Otworzyłem drzwi, a Dexter od razu wybiegł mi na przywitanie. Przyklęknąłem obok rozradowanego psa i zaczęłam go głaskać.

- Cześć, bestio! - powiedziałem, przytulając się do jego puszystego łba. - Wybacz, że tak cholernie cię zaniedbuję... To się zmieni, obiecuję!

       Zwierzę popatrzyło na mnie ze zrozumieniem w oczach, po czym otarło się czołem o moją nogę. Z uśmiechem podniosłem się z klęczek i wołając go do siebie, poszedłem do kuchni. Jedną miskę napełniłem pokarmem, a drugą świeżą wodą. Dexter z wdzięcznością rzucił się na posiłek. Właściwie mimo tego, że często nie było mnie w domu, był karmiony prawidłowo. Jako pies rasy golden retriever powinien dostawać jeść dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Nigdy się nie zdarzyło, abym o tym zapomniał. Za każdym razem, gdy wpadałem na chwilę do domu, by coś przegryźć i się wykąpać, zmieniałem mu wodę i wychodziłem z nim na spacer conajmniej na pół godziny. Mimo to, wiedziałem, że dwa czy trzy takie spacerki dziennie to za mało. Westchnąłem, po czym czekając aż pies skończy jeść, podszedłem do okna. 

       Z zaskoczeniem stwierdziłem, że Lily krąży w kółko, obgryzając paznokcie i mrucząc coś do siebie. Co się do diaska dzieje? Przeczesałem włosy dłonią, po czym założyłem ręce na piersi. Nie miałem pojęcia, jak delikatnie zapytać o to, dlaczego tak się denerwuje. Może naprawdę zrobiłem coś nie tak? Nagle poczułem na wierzchu swojej dłoni dotyk zimnego nosa.

- Już? - zapytałem, po czym rozejrzałem się za piłką. - Dobra, stary, chodź pobiegać.

      Pies zaszczekał radośnie, widząc jak biorę z podłogi jego ulubioną zabawkę i smycz. Wiedział, co to oznacza. Wyszliśmy tylnym wejściem. Zamknąłem drzwi, po czym poszedłem na duże łąki, które rozciągały się za moim osiedlem. Spuściłem  psa ze smyczy, po czym rzuciłem piłkę jak najmocniej. Dexter rzucił się za nią, a ja z uśmiechem na ustach patrzyłem, jak powoli wraca ze swoją zdobyczą. Bawiliśmy się tak dobre pół godziny, a przy okazji pies załatwił potrzeby fizjologiczne. Przywołałem go z powrotem i odprowadziłem do domu. Jeszcze raz nalałem mu wody. Wychłeptał ją z wdzięcznością, po czym zmęczony zabawą zasnął na moim łóżku. Poklepałem go po grzbiecie, by po chwili wrócić do Lily. Musiałem wiedzieć, co się stało. Po prostu musiałem. 

- Lily -

        Stałam w swojej łazience, opierałam się obiema dłońmi o zlew i oddychałam głęboko. Było po dwudziestej. Harry właśnie wybierał film, który mieliśmy oglądać, a ja czułam, że jeszcze chwila i zemdleje ze strachu. Boże, przecież nie musisz tego robić, odpuść sobie... Nie! Ja chcę to zrobić, kocham go i wiem, że to właśnie z nim chcę to przeżyć. Ale jeśli... Jęknęłam cicho, łapiąc się za głowę. Co robić, co ja mam robić?! Usiadłam na podłodze z podkulonymi nogami i zaczęłam liczyć wdechy dla ukojenia nerw. W mojej głowie trwała bitwa, a ja nie wiedziałam, która strona powinna wygrać. Nie mogłam się bać... Nie miałam przecież czego. Wypuściłam powietrze z płuc z głośnym świstem, po czym jednym zdecydowanym ruchem się podniosłam. Ochlapałam twarz zimną wodą i starając się przybrać normalny wyraz twarzy, wyszłam z łazienki.

- Jestem - odezwałam się z uśmiechem, patrząc na Harry'ego, który przeglądał pudełka z płytami. - Masz coś? 

- Może to? - zaproponował, pokazując mi okładkę jakiejś komedii romantycznej. - Nie wiem, na co masz w tej chwili ochotę. A może dramat?

- Nie, nie, to jest w porządku! - zawołałam szybko. Nie wiedziałam nawet, jaki ten film miał tytuł. Usiadłam na łóżku, a Harry nastawił film. 

       Usiadł koło mnie, a na ekranie pojawiły się napisy początkowe. W pokoju rozbrzmiała piosenka otwierająca film, ale ja nie zwracałam na to wszystko większej uwagi. Patrzyłam tylko na przeskakujące klatki udając, że oglądam. W rzeczywistości w mojej głowie kłębiło się tysiące myśli i wątpliwości.

      Nagle spostrzegłam, że aktorzy przestali się poruszać, a w pokoju panuje cisza. Obejrzałam się na Harry'ego, który przyglądał mi się ze zmartwieniem w oczach.

- Dlaczego zatrzymałeś? Coś nie tak? - zapytałam, starając się nie wybuchnąć histerycznym płaczem. 

- Zatrzymałem to jakieś trzy minuty temu. - O cholera... - Lilijko, co się dzieje? Proszę, powiedz mi, bo ja zaraz zwariuje! Zrobiłem coś nie tak?

      Zamarłam. Wóz albo przewóz.

- Nie... - wyszeptałam, po czym spojrzałam mu w oczy. 

           Wyjęłam delikatnie pilota z jego ręki i wyłączyłam telewizor. W pokoju zapanował mrok, gdyż ekran był jedynym źródłem światła. Poczułam się trochę lepiej, wiedząc, że Harry nie widzi moich zaczerwienionych policzków. Czułam na sobie jego wzrok. Wzięłam głęboki oddech, po czym delikatnie usiadłam na jego kolanach. Widziałam w półmroku jego błyszczące oczy. Powoli zbliżyłam się do jego ust, czując jak mocno wali mi serce. Pocałowałam go delikatnie, a on odwzajemnił pocałunek. Całowaliśmy się powoli, lecz ja zaczęłam coraz bardziej napierać na jego ciało. Wplątałam palce w jego włosy, czując zalewającą mnie falę pożądania. Moje dłonie powędrowały na na brzeg jego koszulki. Mimo to nie przerywałam pocałunku. Pomału zdjęłam z niego górną część ubrania i rzuciłam ją w kąt. Położyłam dłonie na jego umięśnionych ramionach, po czym jęknęłam czując pod palcami ich idealną fakturę.

- Jesteś pewna? - wyszeptał nagle Harry, dysząc lekko. Patrzył mi w oczy.

- Tak. - Nie zawahałam się. 

     Poczułam jak jego palce delikatnie rozpinają moją bluzkę.

- Kocham cię. - wyszeptałam, wiedząc już, że niepotrzebnie się bałam.
_____________________________________________

Cześć! :D

Rozdział miał być wczoraj, ale się nie wyrobiłam. Ech, nawet w wakacje człowiek nie ma czasu spokojnie usiąść i napisać, bo wiecznie coś. No ale! Rozdział w końcu jest! Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo ja mam, co do niego mieszane uczucia... Nie wiem, czy za bardzo nie naplątałam. ;/ Starałam się jak najlepiej mogłam, ale takie przemyślenia nie należą do najłatwiejszych w opisaniu, więc mam nadzieję, że zrozumiecie. Niby nie jest tragicznie, ale mogło być lepiej! 

Teraz kolejny rozdział dodam na Ducha. :) Jutro lub pojutrze. Wzięłam się ostro do galopu! :D

Dziękuję za każdą szczerą opinię, naprawdę strasznie mnie motywujecie! :*

Do zobaczenia! <3



czwartek, 7 sierpnia 2014

09

- Lily -

      Szłam radośnie po zalanym słońcem chodniku. Lipiec rozpoczął się atakując Nowy Jork falą upałów, a ja jako osoba lubiąca słońce i wszytko, co z nim związane, stałam się innym człowiekiem. Energia, która we mnie wstąpiła zarażała  wszystkich wokół. Zwłaszcza, że moje życie było teraz tak piękne, że jeszcze pół roku temu nie pomyślałabym, że mogę być taka szczęśliwa. Śmiałam się praktycznie całe dnie, oczy mi błyszczały, stałam się śmielsza i bardziej otwarta na ludzi. A powodem mojej metamorfozy był Harry. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Wygłupialiśmy się, rozmawialiśmy lub po prostu milczeliśmy wtuleni w siebie, wsłuchując się w swoje oddechy. Jednak ja najbardziej kochałam chwile, w których mogłam poczuć jego miękkie wargi na swoich. Wtedy wiedziałam, że wszystko jest na swoim miejscu.

      Podążałam właśnie do jego warsztatu, aby go tak jakby odebrać. Wczoraj biedak został do późna w noc, aby dzisiaj móc urwać się wcześniej. Planowaliśmy spędzić wspólnie cały dzień nad tym bajecznym jeziorem, które pokazał mi w maju. Jak dotąd byliśmy tam może raz. Ja miałam matury, a Harry nawał pracy. Co do mojego egzaminu dojrzałości, wyniki odebrałam jakieś dwa tygodnie temu i byłam z nich bardzo usatysfakcjonowana. Przy takich notach mogłam się dostać na każdą uczelnie. Rodzie też byli dumni, chociaż i tak usłyszałam, że mogłam się bardziej postarać. Nie wzięłam tego do siebie, ważne, że ja byłam zadowolona. 

    Południe wybiło kilka minut wcześniej, więc upał był okropny. Ludzie podążali w różnych kierunkach, a ja miałam wrażenie, że mają dość tych intensywnych promieni. Osobiście miałam inne zdanie na ten temat. W domu założyłam na siebie krótkie spodenki z ciemnego dżinsu, biały top, który w nie wpuściłam oraz sandały na niewysokim koturnie. Włosy związałam w niechlujnego koka na czubku głowy, a na nos włożyłam okulary przeciwsłoneczne. Uwielbiałam takie zestawy, były niesamowicie wygodne i nie było w nich aż tak okropnie gorąco. 

      Gdy dotarłam na miejsce, musiałam się zastanowić, jak trafić do Harry'ego. Nigdy wcześniej tu nie byłam, a mimo tłumaczeń ukochanego jakoś nie bardzo wiedziałam, gdzie iść. Postanowiłam zapytać o to najbliższą osobę jaką spotkam. Weszłam do niewielkiego budynku, w którym warsztat miał chyba coś w rodzaju biura. Było tam mnóstwo regałów z papierami i jakieś biurko, za którym siedziała młoda kobieta. Zmierzyła mnie niechętnym spojrzeniem, a ja miałam ochotę je odwzajemnić. Uniosłam brwi, patrząc na jej strój. Krótka dżinsowa spódniczka i bluzka na ramiączka z ogromnym dekoltem, który odsłaniał obfity biust dziewczyny. Mocny makijaż oraz blond włosy, które związała w warkoczyki, sprawiały, że miałam ochotę parsknąć ironicznym śmiechem. Nie no, serio?

- W czym mogę pomóc? - zagadała niechętnie, żując gumę. Cały czas bezczelnie się na mnie gapiła.

- Dzień dobry - zaczęłam. Czego jak czego, ale kultury rodzice mnie nauczyli. - Gdzie mogę znaleźć Harry'ego Stylesa? 

       Zauważyłam, że w oczach blondynki pojawia się błysk zrozumienia, a potem na jej twarz wstępuję jeszcze większa niechęć. 

- Za warsztatem, kończył coś naprawiać na dworze - odrzekła, nadmuchując balon z różowej gumy balonowej. 

- Dzięki. - mruknęłam, odwracając się na pięcie. O co jej do diaska chodzi? 

      Usłyszałam za sobą krótki wybuch śmiechu, a potem słowa, które zabrzmiały bardzo sarkastycznie:

- Och, a więc to ty wyrwałaś największe ciacho z tego zasranego miejsca? - Zastygłam, po czym obróciłam się powoli. Okręcała sobie na palcu kosmyk polakierowanych na sztywno włosów, które wymknęły się z warkoczyka i uśmiechała się do mnie bezczelnie.

- Słucham? - warknęłam, czując narastającą we mnie wściekłość.

- Huhu, widzę, że Styles lubi niespokojne laski - zaśmiała się głośno. - Nie martw się, kotek, on nawet na mnie nie spojrzał. A szkoda, byłaby niezła zabawa. 

   Miałam ochotę uderzyć ją w twarz tak, że zgubiłaby tą trzytonową tapetę. Nie mieściło mi się w głowie, jak można być tak chamskim i bezczelnym.

- I niech cię o to głowa nie boli. - odparowałam. - Z tego, co wiem, mężczyźni lubią naturalne piękno, a nie taki nadmuchany plastik. Cześć.

       Usłyszałam jakiś niezbyt przyjemny potok słów pod swoim adresem, ale miałam ją w nosie. Sama byłam zaskoczona swoją odpowiedzią, która na pewno trochę ją dotknęła. Kierowana jej wskazówkami, wyszłam na zewnątrz po drugiej stronie zakładu, na zalany słońcem mały plac. Rozejrzałam się bacznie dookoła, poszukując wzrokiem Harry'ego.

       Po chwili przyuważyłam czyjeś umięśnione plecy pochylające się nad "wnętrznościami" jakiegoś starego samochodu. Zaczęłam iść w jego kierunku, cały czas myśląc, jak zadać mu pytanie o tą panią z "recepcji". Ustałam tuż za chłopakiem, po czym z mimowolnym uśmiechem na ustach popukałam go delikatnie w ramię. Z zaskoczeniem uniósł głowę, po czym odwrócił się. Jego usta wykrzywiły się w uradowanym uśmiechu. Ja natomiast poczułam, że jeszcze chwila i przestaną oddychać.

       Harry miał na sobie tylko ciemne dżinsy, a połowa jego ciała była odsłonięta. Patrzyłam na ten umięśniony tors i brzuch, nie mogąc się nadziwić, że mój chłopak może być tak strasznie idealny. Mój wzrok zatrzymał się na jego wystających obojczykach, po czym powoli przejechał na twarz. Po czole spływały mu kropelki potu, a oczy błyszczały wesoło. Włosy obwiązał  jakąś bandamką, aby nie przeszkadzały mu w pracy. Szczerze? Myślałam, że się przewrócę.

- Cześć, słoneczko - uśmiechnął się chłopak, chyba nie zauważając, że podświadomie trzymam się ściany, żeby nie upaść. Pochylił się nade mną tak, aby mnie nie dotknąć. Zauważyłam, że ręce ma całe w smarze. Starając się ochłonąć, ustałam na palcach i wyciągając szyję, pocałowałam go w usta. Jak zwykle, gdy to robiłam, moje tętno przyspieszyło, a w brzuchu pojawiły się motylki. Odsunęłam się dopiero po dłuższej chwili. Jak dla mnie, nasze pocałunki mogły trwać wiecznie.

- Właśnie skończyłem. - powiedział uradowany, zatrzaskując maskę i biorąc jakąś szmatę, by przetrzeć ręce.

    Uśmiechnęłam się, po czym zebrałam się na odwagę, by zapytać go o coś, co na pewno męczyłoby mnie długi czas. Odchrząknęłam cicho, obserwując jak pije wodę z dużej butelki. Musiałam skupiać całą uwagę na jego twarzy, bo za każdym razem, gdy zerkałam na jego ciało, robiło mi się słabo.

- Kochanie, mogę cię o coś zapytać? - zaczęłam niepewnie. Nie odrywając butelki od ust, nieznacznie pokiwał głową.

- Kim jest ta kobieta...eee...ta blondynka u was w biurze?

- Vanessa? - zapytał zaskoczony, odejmując picie od ust. Ścianki butelki pod wpływem ponownego dopływu tlenu wydały charakterystyczny trzask. - Siedzi trochę w papierach, to córka właściciela. Czemu pytasz?

- Bo miałam z nią strasznie nieprzyjemną wymianę zdań. - odrzekłam, powoli rozumiejąc, dlaczego taki plastik siedzi za biurkiem.

- Zważając na jej zrypany charakter, to nic dziwnego - zaśmiał się chłopak, chcąc wytrzeć pot z policzka. Zostawił sobie tylko czarną smugę pod okiem, a ja zastanawiałam się jak jeszcze długo wytrzymam stojąc na dwóch nogach. Wyglądał tak uroczo, a zarazem pociągająco, że kręciło mi się w głowie.

- Mówiła coś, że próbowała cię poderwać... I wspomniała, że jej nie wyszło. - Patrzyłam mu w oczy. Czułam się strasznie nieswojo rozmawiając z nim na ten temat, ale raczej nie miałam wyjścia, jeśli chciałam w miarę spokojnie spać.

- A dziwisz się? - mruknął, obejmując mnie tak, by nie ubrudzić moich ubrań. Słyszałam po jego głosie, że się uśmiecha. - Pomyśl, Lilijko i zastanów się dlaczego.

     Zaśmiałam się, po czym mocno wtuliłam w jego tors. Uspokoił mnie, choć nic takiego nie powiedział. Mimo to wiedziałam, że mogę mu ufać.

- Powiedzmy, że wiem. - uniosłam głowę i spojrzałam na niego zadziornie. Pochylił się tak, że nasz nosy się stykały. - Kocham cię.

- Ja ciebie bardziej, mój mały zazdrośniku. - odpowiedział, po czym złączył nasz usta w namiętnym pocałunku.

- Harry -

       Wspólnie z Lily rozkładaliśmy koc po rozłożystym drzewem. Zaśmiewaliśmy się przy tym głośno, bo jakoś nie specjalnie nam to szło. Delikatny wiatr szarpał tkaniną tak, że ciężko było cokolwiek zdziałać. Kiedy w końcu się nam to udało, rzuciłem się na niego, by się nie poruszył. Śmiejąc się głośno, poprosiłem Lily, żeby postawiła na niego nasze rzeczy. Musieliśmy go jakoś usztywnić. 

- Haha, chciałabyś! - zawołała dziewczyna. - Leż tak teraz! 

    Z racji tego, że było strasznie gorąco rozebraliśmy się zaraz po wejściu na małą plażę. Stój Lily składał się z czarnego zestawu bikini, uwydatniającego jej szczupłe ciało. Włosy związała w wysokiego koka, a ja cały czas powstrzymywałem się przed rzuceniem na nią. Ja postawiłem na czarne spodenki, wyglądające jak bokserki.

- Tak chcesz się bawić? - zapytałem groźnie, chwytając ją za nadgarstki. Pociągnąłem ją tak, że wylądowała na moim ciele. - To teraz leżmy tak razem!

     Ponownie zaczęliśmy się śmiać. Cmoknąłem  ją w nos, po czym przekręciłem tak, że znalazła się pode mną. Opierając ręce obok jej głowy, zapytałem:

- Jakieś ostatnie życzenie? 

   Spojrzała na mnie zaskoczona.

- Mam się bać? - Parsknęła śmiechem.

- Oj tak. - pokiwałem głową, starając się zachować śmiertelną powagę. - Rozumiem, że nie masz żadnych ostatnich życzeń.

   Poderwałem się na równe nogi, po czym chwyciłem ją na ręce. Ruszyłem w kierunku wody, śmiejąc się z jej rozpaczliwych prób wyrwania się z mojego uścisku. 

- Nie, Harry, proszę, nie! - piszczała głośno, ale słyszałem, że sama się śmieje. Kiedy woda sięgała mi już do pasa, spojrzałem na nią, po czym powtórzyłem:

- Na pewno nie masz żadnych ostatnich życzeń? 

- Harry! - krzyknęła ze śmiechem. 

- To nie! - powiedziałem, po czym rzuciłem ją w chłodną toń. Wynurzyła się po chwili, parskając i wycierając wodę z oczu.

- O ty draniu! - zawołała, chlapiąc na mnie. Zacząłem się śmiać, nie pozostając jej dłużny. Po chwili oboje byliśmy cali mokrzy, a nawet porządnie nie weszliśmy do jeziora.

- Dobra, stop, poddaję się! - zawołała Lily, dysząc głośno i unosząc rękę. 

       Puściłem do niej oczko, po czym odgarnąłem włosy z czoła. Woda przyjemnie chłodziła moje ciało, choć na dworze było jakieś trzydzieści stopni. Miła odmiana po duszeniu się przy samochodach.

- Idziemy popływać? - zapytałem wesoło, po czym zacząłem brnąć przed siebie. 

- Hm... - Lily patrzyła na mnie, jakby się nad czymś poważnie zastanawiała. - Dobra, kto pierwszy przy na środku jeziora, ten zjada więcej truskawek!

     Odwróciła się szybko i rzuciła wpław, płynąc szybkim kraulem. Roześmiałem się, po czym ruszyłem za nią. Jakoś w połowie drogi ją wyprzedziłem. Zdyszany czekałem na miejscu. Śmiałem się głośno z jej obrażonej miny, kiedy w końcu do mnie dotarła. Po chwili jednak rozpogodziła się.

- Dobra, mądralo, wygrałeś - powiedziała, zarzucając mi ręce na szyję. Objąłem ją w pasie, czekając na to, co powie. Nie dotykaliśmy dna, ale szczerze? Jakoś nieszczególnie mi to przeszkadzało. - W ramach rekompensaty za moją porażkę, wisisz mi całusa.

     Zaśmiałem się głośno.

- Jak sobie życzysz, o pani!

     Musnąłem delikatnie jej usta. Odwzajemniła pocałunek, a ja przejechałem językiem po jej dolnej wardze. Uśmiechnęła się, po czym wpiła w moje usta. Uwielbiałem te krótkie chwile. Byłem wtedy taki szczęśliwy. Oderwaliśmy się od siebie tylko na chwilę, by popatrzeć sobie w oczy. Cmoknąłem ją w nos. Była moim największym szczęściem.
____________________________________________

Hej! ;*

Ojej, wprost ubóstwiam ten rozdział! <3 Nie wiem, jak Wam, ale mi się cholernie podoba. Jak pisałam niektóre momenty to czułam się gorzej niż Lily. Leżałam do połowy na podłodze. xd

Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu! :D

Pozdrawiam i do zobaczenia! <3

piątek, 25 lipca 2014

08

        - Lily -

       Ostatnie cztery miesiące mojego życia były najlepszymi, jakie kiedykolwiek przeżyłam. Moje marzenie się spełniło. Harry był mój, tylko mój. Pozwolił mi, abym pokazała mu, że jest dla mnie najważniejszą osobą pod słońcem. Wiedziałam, że jest tym jedynym na zawsze. Kochałam go za każdym uśmiech, błysk zielonych oczu. Za każde "Lilijko" kierowane w moją stronę. Świadomość, że on kocha mnie równie mocno, sprawiała, że pierwszy raz nie martwiłam się niczym. Żyłam w euforii.

       Leżałam w jego ramionach na moim zasłanym łóżku i czytałam lekturę do szkoły. Przyjechał do mnie zaraz po pracy. Rozmawialiśmy trochę, ale usypiał na stojąco, więc już go nie męczyłam, tylko pozwoliłam mu zasnąć. Nad uchem słyszałam jego spokojny oddech, a jego ręka bezwładnie obejmowała moje ciało. Przyjeżdżał codziennie, a motor zostawiał na parkingu przed super marketem, aby moi rodzice się o niczym nie dowiedzieli. Niezauważany wchodził przez okno i siedział do późnego wieczora. Przez to wszystko stwierdziłam, że to, iż mama i tata nie zaglądają do mojego pokoju, jest wprost błogosławieństwem.

      Ziewnęłam i odłożyłam książkę. Odechciało mi się czytać. Spojrzałam na zegarek, było po dwudziestej. Maj był wyjątkowy ciepły, lekki wiaterek dostawał się przez uchylone oknom Odchyliłam delikatnie głowę, by spojrzeć na Harry'ego. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Jego usta znajdowały się przy moim policzku, a nos w moich włosach. Zawsze mi powtarzał, że kocha ich zapach. Nie mogąc się powstrzymać, odwróciłam się jeszcze bardziej, by pocałować go w kącik ust. Zamrugał powiekami, po czym zmrużył oczy, przyglądając mi się nieprzytomnie.

- Przepraszam - szepnęłam, odkręcając się do niego przodem. - Nie umiałam się powstrzymać.

      Uśmiechnął się, ziewnął, a po chwili cmoknął mnie w nos. Zaśmiałam się i wtuliłam w jego tors okryty czarną koszulkę. Zauważyłam, że ma słabość do tego koloru.

- Która godzina, słonko? - zamruczał zachrypniętym głosem.

- Jeszcze wczesna, nie jedź! - odpowiedziałam szybko, przytulając się do niego mocniej. Parsknął śmiechem, po czym podniósł lewą rękę, by zerknąć na zegarek.

- Cholera, Lilijko, muszę się już zrywać. - powiedział markotnie. - Dexter siedzi sam, a ja jutro na szóstą muszę być w  pracy.

            Westchnęłam z żalem, po czym wypuściłam go ze swoich objęć. Przeciągnął się wstając. Podeszłam do niego i podałam mu bluzę, którą rzucił na krzesło. Wziął ją ode mnie, aby zgrabnym ruchem ją założyć. Przejechał dłonią po włosach, po czym przyciągnął mnie do siebie.

- Będziesz jutro? - wymruczałam z nadzieją w jego usta, po czym objęłam go za szyję.

- Jak zawsze. - powiedział cicho, pocierając nosem o mój policzek. Westchnęłam. Już za nim tęskniłam.

- Pocałuj mnie - wyszeptałam z uśmiechem.

     Zaśmiał się cicho, ale nie dał się długo prosić. Musnął delikatnie moje wargi swoimi, a ja nie pozostawałam mu dłużna. Wspięłam się na palce, bo był ode mnie sporo wyższy, a ja tak bardzo go pragnęłam, że nie liczyło się dla mnie, że muszę się wyciągać jak głupia. Nagle poczułam, że zaplata moje nogi na swoich biodrach. Objęłam go mocniej, nie pozwalając przerwać pocałunku. Czułam, że cofa się powoli, aby po chwili uderzyć nogami w łóżku. Upadliśmy na nie. Parsknęłam śmiechem, po czym wplątałam palce w jego gęste włosy i wpiłam się w jego usta jeszcze bardziej.

- Kocham cię, wiesz? - mruknął, odrywając się ode mnie. Patrzyłam z radością w jego błyszczące w półmroku oczy.

- Wiem - odpowiedziałam. - Ja ciebie też, Harry.

     Pocałował mnie ostatni raz, po czym podniósł się do pozycji siedzącej. Sprawiło to, że siedziałam na jego kolanach.

- A teraz naprawdę muszę już iść. - powiedział z żalem w głosie. - I nie przeciągajmy tego, bo zaraz mnie stąd siłą nie wyciągną!

     Zaśmiałam się z żartu, po czym odgarnęłam mu grzywkę z czoła.

- I dobrze, zostań.

- Innym razem, królowo. - odpowiedział, zsadzając mnie delikatnie na łóżku. Podszedł do okna, otworzył je, po czym posłał mi ostatni uśmiech. Odwzajemniłam go, a on wszedł na parapet, by wskoczyć na drzewo.

      Podeszłam do okna, obserwując jego oddalającą się sylwetkę. Gdy był już przy płocie, odwrócił się i pomachał mi wesoło. Odmachałam, po czym przesłałam mu całusa dłonią. Przeskoczył furtkę i zniknął mi z oczu.

Kilka dni później

       Szłam po omacku, potykając się o kamienie i patyki. Co chwila śmiałam się i próbowałam oderwać palce Harry'ego od moich oczu.

- Gdzie ty mnie ciągniesz, wariacie? - zapytałam, dławiąc się od śmiechu. Usłyszałam, że sam dostał ataku wesołości, a gdy się uspokoił, odpowiedział:

- To tajemnica, Lilijko. Ale jestem pewien, że Ci się spodoba i będziesz tu często przyjeżdżać.

         Westchnęłam głośno, po czym dałam się prowadzić dalej. Po jakichś kilku minutach, zatrzymaliśmy się. Zaintrygowana wyostrzyłam słuch, ale nie wyłapałam nic, co pomogłoby mi ustalić moją lokalizację. 

- Gotowa? - szepnął mi Harry do ucha. - Ta dam!
  
        Zabrał dłonie od mojej twarzy. Otworzyłam usta powalona pięknym krajobrazem, który rozciągał się przede mną. Naprzeciwko znajdowało się średniej wielkości jezioro, a naokoło niego pełno drzew. Trawa zieleniła się pod naszymi stopami, a ptaki wyśpiewywały jakąś wesołą melodię. Uniosłam głowę. Po błękitnym niebie płynęły spokojnie białe chmury, a jasne słońce wprost zarażało swoją dobrą energią. Spojrzałam na ukochanego, który przyglądał się mojej reakcji.

- To miejsce jest cudowne - wyszeptałam, bo z emocji odebrało mi głos. Uśmiechnął się, po czym objął mnie od tyłu, opierając brodę na moim ramieniu.

- Dokładnie - powiedział, a ja wyczułam uśmiech w jego głosie. - Wiemy o nim tylko my. Przyjeżdżałem tu z rodzicami, kiedy byłem malutki, a od tamtego czasu nikt nie pamięta o tym jeziorze. Jak zrobi się ciepło będziemy się tu kąpać i urządzę ci cudowne urodziny... 

- Dziękuję - szepnęłam wzruszona. 

- Nie ma sprawy. Zawsze będę chciał cię uszczęśliwiać. - odpowiedział równie jak ja poruszony. 

     Staliśmy tak jeszcze długo. Napawaliśmy oczy pięknym widokiem, a serca wzajemną obecnością. Szczerze wątpiłam, czy na świecie jest ktoś równie szczęśliwy jak my. Nie mogłam się wprost doczekać kolejnych dni spędzonych z nim. Wiedziałam, że każdy z nich będzie cudowny i niepowtarzalny. Nie chciałam myśleć, o czymś, co miało zakłócić nasze szczęście. Dla mnie było to po prostu nierealne. 
_________________________________________

Hej! ;*

Em, tak wiem, tutaj też się spóźniłam, ale już nie tak strasznie jak na Adasia! xd Musicie wybaczyć, ale sami pewmie wiecie, co te wakacje robią z człowiekiem. :D

Rozdział krótki, przepełniony dużą dawką szczęśliwej miłości. xd Efekt był zamierzony. Sami wiecie, że nie często zdarza mi się pisać takie rozdziały, a ja muszę pokazać jak oni bardzo się wielbią. c;

Hm, mam jeszcze jedną sprawę. Mianowicie głupia ja wymyśliła sobie, że napiszę książkę. Jednakże stwierdziłam, że mogę to publikować równocześnie na blogu. Tak, wiem, kolejny blog. xd Ale rozdziały na nim będą ukazywały się bardzo nieregularnie, tylko wtedy, gdy usiądę i dla przyjemności napiszę co nieco. Zdradzę tylko, że w opowiadaniu wystąpi Niall Horan. Na zwiastun i szablon muszę poczekać także powoli. Może jak skończę, któryś z dotychczasowych blogów to wezmę to "na pełen etat". :) Jeszcze nie wiem. O wszystkim Was poinformuję.
PS. Oczywiście w książcę nie wystąpi Niall. Opowiadanie będzie próbą, czy cokolwiek mi z tego wyjdzie. c;

To tak... Będę się zbierać. ^^

Do zobaczenia!

Obserwatorzy