sobota, 25 października 2014

12

- Harry -

        Stałem jak wryty i wpatrywałem się w ciemny kształt rysujący się na tle gwieździstego nieba. Lily kurczowo ściskała mnie za rękę. Słyszałem jej szybki oddech. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Jamie jeszcze nas nie zauważyła. Kątem ust przywołałem do siebie do Dextera, aby nie przeszkadzał. Z resztą dziewczyn mogła się go wystraszyć i spaść z mostu... A tego naprawdę nie chciałem. Pies posłusznie podbiegł do mnie, usiadł koło lewej nogi i spojrzał zaciekawiony. Szatynka zaczęła stawiać małe kroczki, ciągnąc mnie za sobą.

- Jamie? - wykrztusiła z niedowierzaniem. Szybki ruch głowy wydobył z cienie twarz byłej dziewczyny Jake'a. 

      Poczułem się dziwnie. Jeszcze nie tak dawno była to osoba pełna życia, mająca kochającego chłopaka i wspaniałą przyjaciółkę. Lubiła ładnie się ubrać, dbała o swój wygląd. A teraz? Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Blada, nieumalowana z przetłuszczonymi włosami spływającymi na twarz. Dyszała ciężko, a po jej policzkach spływały łzy. Kątem oka zauważyłem, że kurczowo trzyma się barierki. Okropnie się przy tym trzęsła, a jej oddech słychać było wszędzie.

- Czego chcesz? - wyszeptała, głosem zduszonym z emocji. - Co tutaj robicie...?! 

       Przełknąłem ślinę. Czułem, że cała ta sytuacja może zamienić się w koszmar. 

- Jesteśmy na spacerze - wyjąkała Lily, wpatrując się w byłą przyjaciółkę okrągłymi oczami. Kciukiem rysowałem kółka na jej dłoni, aby dodać jej otuchy. - Co ty wyprawiasz? Zejdź z tego!

- Spieprzaj stąd! - wrzasnęła Jamie, stawiając nogę szczebelek wyżej. Moja towarzyszka zaczerpnęła głośno powietrza, a ja odruchowo pochyliłem się do przodu, aby w razie czego spróbować złapać samobójczynie. - Teraz mnie pytasz? Teraz?! 

     Brzmiała jak wariatka. Jej głos był piskliwy i strasznie głośny. Słyszałem w nim bezdenną rozpacz. Dyszała głośno, coraz bardziej pochylając się nad barierką. Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie zadzwonić po pomoc. Nie wiem, na policję, gdziekolwiek...

- O co ci chodzi? - zapytała Lily, wypuszczając moją dłoń ze swojego uścisku. Zrobiła krok do przodu, wpatrując się w dziewczynę z niedowierzaniem. - Jakie 'teraz'?

- Tak z ciebie przyjaciółka, tak?! - wydarła się się Jamie, wpatrując się w moją ukochaną z żalem i rozpaczą. - Zostawiłaś mnie, odwróciłaś się ode mnie, miałaś w dupie! Przez te wszystkie miesiące byłam sama! Cholernie sama, nie mogę tak żyć. Ja nie chcę tak żyć!

       Zaniosła się szlochem i dostawiła kolejną nogę na przedostatni szczebelek. 

- A nie zastanowiło cię to, dlaczego to zrobiłam?! - uniosła się Lily z goryczą. - Zdradziłaś Jake'a, pod jego własnym domem. Przez ciebie omal nie umarł! Nie potrafiłaś się powstrzymać? To, że byłaś pijana nie jest żadną wymówką. On cierpiał równie, co ty. I cierpi dalej! Jesteś...

      Nigdy nie dowiedziałem się, jaka jest Jamie. Za nami odbiło się echo szybkich kroków. Zaskoczony odwróciłem się. To Jake biegł w naszym kierunku... Jake?! To jakaś noc cudów, czy jak? Zdyszany zatrzymał się obok Lily. Wpatrywał się w swoją byłą miłość, jak zahipnotyzowany. Ona nie pozostawała mu dłużna. 

- Odsłuchałem wiadomość. - powiedział w końcu głosem pozbawionym emocji. - Zejdź z tej barierki. 

    Domyśliłem się, że Jamie musiała jakoś powiadomić go o swoich planach. Ale zastanowiła mnie jedna rzecz. Skoro już jej nie kocha, to po co przybiegł? 

- Nie. - odpowiedziała kategorycznie blondynka, łkając głośno. - Kocham cię. Nie potrafię żyć bez ciebie. To co zrobiłam jest najgorszym błędem.

         Przełożyła nogę na drugą stronę. Jake krzyknął ostrzegawczo, a ja rzuciłem się do przodu. Przełożyła drugą nogę. 

- Przepraszam... - wyszeptała ze łzami w oczach, patrząc na ukochanego. 

     Nagle stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Jake ruszył jak dziki do barierek, porwał Jamie w ramiona i przytulił mocno do siebie. Przełożył ją na drugą stronę. Oboje zatonęli w swoich objęciach. Słyszałem płacz blondynki, ciężki oddech szatyna i głośne bicie własnego serca. Lily wypuściła powietrze z ust razem z głośnym świstem. Uklęknęła, wplatając palce we włosy. Zrobiłem to samo, obejmując ją delikatnie. Bez słów, które były tutaj po prostu zbędne.

- Lily -

        Leżałam w łóżku, nie mogąc pozbyć się obrazów z minionych wydarzeń. Było grubo po pierwszej w nocy, a ja nadal nie mogłam zasnąć. Harry odprowadził mnie do domu, zaraz po tym jak Jake i Jamie poszli do chłopaka. Razem. Nie odezwali się do siebie ani słowem, a ja z radością myślałam, że teraz znowu może być tak samo. Byłam podekscytowana i czułam, że emocje strasznie we mnie buzują. Nie potrafiłam się odnaleźć w tym, co zaszło na moście. Nie rozumiałam tego. Ale czułam, że to zdarzenie jest dopełnieniem pięknego spaceru. Oczywiście nie wliczając stresu. Wpatrywałam się w sufit z delikatnym uśmiechem na ustach, czekając na sen. 

     Jake chyba jej wybaczył..
        Chyba...

          Wsiadłam do samochodu i z uśmiechem na ustach zatrzasnęłam za sobą drzwiczki. Harry siedział już na miejscu kierowcy i nonszalancko pukał palcami w kierownicę. Spojrzałam na niego, zauważając, że się we mnie wpatruje. Nawet w nocy widziałam te niebezpieczne iskierki, które zagadkowo tańczyły w jego jadeitowych oczach. Oparł łokieć na kolanie, podparł brodę dłonią i zapytał swoim głębokim, zachrypniętym głosem:

- Ładnie to tak, Promyczku ? Czekam na ciebie piętnaście minut dłużej, niż bym sobie tego życzył. 

- A ładnie to tak wywozić Promyczka w jakieś nieznane jej miejsce, mówiąc, że to niespodzianka? - Odgryzłam się z uśmiechem, dając mu lekkiego pstryczka w nos. Chłopak zabawnie go zmarszczył, uśmiechnął się szeroko, po czym odpowiedział:

- Bardzo ładnie. Zapnij pasy, Lily. 

Wyprostował się, po czym odpalił silnik i ruszył spod mojego domu. Ja wykonałam jego polecenie, po czym przyjrzałam mu się z uniesionymi brwiami.

- A ty nie zapinasz? 

Harry prowadził pewnie jedną ręką i słysząc moje pytanie, roześmiał się.

- Nie martw się, będę uważał. Wiozę ze sobą prawdziwy skarb. 

          Poczułam, że się rumienię, ale chłopak złapał mnie za rękę i bawiąc się nią, zaczął opowiadać o dzisiejszym dniu w pracy. Słuchałam go uważnie, co chwila wtrącając swoje trzy grosze. Minęło pół godziny. Nagle Harry zjechał w jakąś boczną drogę, na której nie było żywej duszy. Widziałam, że zwiększył prędkość, ale nijak tego nie skomentowałam. Ufałam mu.

          W pewnej chwili poczułam, że chłopak wypuszcza moją rękę i z dziwnym wyrazem twarzy nachyla się nad kierownicą, wbijając zmrużone oczy w coś, co poruszało się w bardzo szybkim tempie.

- Co ten palant wyprawia? - Usłyszałam jego szept i z przerażeniem stwierdziłam, że jakiś samochód wyskakuje z prawej strony i przejeżdza nam drogę. Wszystko potoczyło się w ułamku sekundy. Harry odbił ostro w lewo, aby nie wbić się w bok samochodu tego idioty. Zamiast tego, wbił się w drzewo. Poczułam, jak coś wyrzuca mnie do przodu, ale pasy boleśnie powstrzymały mnie prze uderzeniem w coś głową. Później przed oczami rozlała mi się ciemność.

              Ocknęłam się, czując tępy ból w piersiach i w głowie. Próbowałam przypomnieć sobie, co się przed chwilą stało. Uniosłam głowę i nagle stwierdziłam, że znajduje się w ciemnym samochodzie, którego przód był całkowicie wbity w jakieś grube drzewo, a spod wykrzywionej maski wydobywały się kłęby dymu. W pewnej chwili mój zdezorientowany wzrok padł na czyjąś dłoń leżącą bezwładnie na półce oddzielającej pasażera od kierowcy... Harry, Boże. Chłopak jedną dłoń miał opartą na kierownicy, a jego głowa leżała właśnie na tej ręce. 

- Jezu, Harry - wymamrotałam przerażona. Z trudem odciągnęłam go od kierownicy. Bezwładnie opadł na fotel. Był nieprzytomny, a po twarzy spływała mu stróżka krwi i skapywała na jego ubranie. Przerażona potrząsnęłam nim gwałtownie i wyjęczałam:

- Odezwij się, błagam. 

          Nic takiego się nie wydarzyło. Nie wiem, jakim cudem w głowie zaświtałam mi myśl, że powinnam sprawdzić puls. Odpięłam pas, który wbijał mi się boleśnie w ciało, po czym powoli wyciągnęłam rękę i wstrzymując oddech, przyłożyłam mu palce do szyi. Boże, nie, błagam. Nic nie poczułam... W mojej głowie kłębiło się tylko głośne ratunku, pomocy. Czując, że płacze uniosłam się na klęczki tyle, na ile pozwalał mi samochód i ponowiłam próbę, żywic nadzieję, że popełniam jakiś błąd. Nic. Nachyliłam się nad nim, ale oddechu też nie usłyszałam. Nie, błagam, Boże nie zabieraj mi go. Szlochając głośno spróbowałam otworzyć drzwi od strony pasażera. Cholera, nie chciały puścić. Dachem, pomyślałam. Dobrze, że Harry zawsze otwierał górne okno. Ignorując własny ból i przerażenie, wygramoliłam się z samochodu, zeskakując na trawę. Modląc się, aby drzwi od strony kierowcy puściły, pociągnęłam za klamkę. Och, udało się. Otworzyłam je i zamarłam. Co dalej? Przecież on nie oddycha, jego serce stanęło. Modląc się, aby nie miał złamanego kręgosłupa, delikatnie zaczęłam wyciągać go z samochodu. Nie chciała go jeszcze bardziej uszkodzić, ale nie mogłam go tak po prostu zostawić. Nie wiem, jak mi się to udało, ale udało. Ułożyłam go jakoś na trawie i ponownie sprawdziłam puls. Nic. 

- Harry, błagam - zaszlochałam, nie panując już nad sobą. Z przerażeniem patrzyłam na jego bladą twarz, umazaną we krwi. Zawsze był dla mnie oparciem i pomagał we wszystkim. Dziękowałam Opatrzności, za to, że postawiła go na mojej drodze. Nie, ja nie mogłam go stracić.

 Położyłam trzęsące się ręce na jego mostku i czując łzy, spływające po twarzy, zaczęłam rytmicznie uciskać jego klatkę piersiową. Po chwili przeniosłam się wyżej, gdzie odchyliłam jego głowę i wdmuchnęłam mu do płuc dawkę powietrza. Poczułam w ustach smak krwi.

- Harry, cholera jasna, nie zostawiaj mnie - zawyłam nieludzkim głosem. Zaczęłam szlochać głośniej. Znowu na mostek. Był moim życiem, powietrzem, każdym oddechem, uśmiechem i szczęściem... Nie mogłam go stracić. Nie mogłam. I znowu usta.

- Harry, błagam - wyjęczałam.


          Nagle usłyszałam za sobą dźwięk karetki. Nie zdążyłam się nawet zastanowić, kto ją wezwał, przecież byliśmy na ciemnej drodze. Po chwili poczułam, że czyjeś ręce odciągają mnie od chłopaka.

- Nie! - zawołałam dzikim głosem, wyrywając się trzymającym mnie dłoniom i patrząc jak ratownicy otaczają moje szczęście. - Zostawcie mnie, nie zabierajcie mnie od niego! 

           Szlochałam, szarpałam się i krzyczałam ile wlezie. Nic to nie dało. Ktoś szeptał mi tylko jakieś słowa pocieszenia do ucha i trzymał mocno. To był koniec. Mój koniec...

   Zerwałam się z łóżka z głośnym  krzykiem. To nie była prawda! To nie mogła być prawda. Harry! Boże... Siedziałam na łóżku z wolna się uspokajając. Serce dudniło mi w uszach. Opadłam z powrotem na poduszki. To sen, myślałam, starając się uspokoić.

    To się nie mogło stać. To tylko sen. 
_______________________________________________

Hej! :*

Jest prawie druga w nocy, a ja siedzę i piszę dla Was rozdział... Jej, tak mi wstyd za długą przerwę, to chyba dlatego... Ale to wszystko przez szkołę. '-' Naprawdę już nie wyrabiam. ;-; Nie mam nawet kiedy spać. Ych, postaram się w listopadzie dodać kolejny rozdział, żeby było, co miesiąc. :)

Hm... ;> Macie prolog. Ale chyba nie spodziewaliście się go w takiej formie, co? ;> Mój mózg naprawdę potrafi zaskakiwać! ;p Wybaczcie, nic więcej Wam nie zdradzę.

Do zobaczenia! <3
      

Obserwatorzy