czwartek, 29 stycznia 2015

16

* Muzyka * 

- Jake -

     Siedziałem na szpitalnym krześle, zakrywając twarz dłońmi. Bolała mnie głowa, po prawej stronie słyszałem ciche łkanie Jamie. Lekarz wyszedł z sali Harry'ego jakieś dwadzieścia minut temu i z ogromnym smutkiem na twarzy popatrzył na nas, po czym tylko pokręcił głową. Już odchodził, gdy nagle odwrócił się i wyszeptał:

- Jeśli możecie... Zawiadomcie najbliższe mu osoby. 

   Poczułem jak zimny dreszcz przebiega po moim kręgosłupie. Co...? Chciałem zapytać go, o to co dzieje się z Harrym, ale... zabrakło mi sił. Oparłem się plecami o ścianę i zjechałem po niej powoli. Zakuło mnie serce, a Jamie, płacząc, uklęknęła przy mnie i bez słowa podała mi telefon.

- Nigdy by ci tego nie wybaczyła - powiedziała, obejmując rękami moją głowę. Trzęsącymi się dłońmi przejąłem od niej małe urządzenie. Zdrętwiałymi palcami wybrałem numer przyjaciółki i przyłożyłem telefon do ucha.

- H- Halo? - usłyszałem w słuchawce jej drżący głos. Zadrżałem. Co ja mam jej powiedzieć?

- Lily?- odchrząknąłem, cały czas coś ściskało mnie za gardło. - Obiecałem, że zadzwonię, jak będzie się coś działo... i... po prostu przyjedź.

    Nie odpowiedziała, chyba się rozłączyła. Położyłem telefon na podłodze, po czym zakryłem twarz dłońmi. Jamie się do mnie przytuliła. Co teraz będzie?


- Lily - 

   Czułam się jak we własnym śnie. Ponownie wpadłam do szpitala, potykając się na schodach. Mijałam pacjentów, pielęgniarki i lekarzy, wszyscy oglądali się za mną z zaskoczeniem. Miałam to gdzieś. Byłam tak roztrzęsiona, że nic mnie nie obchodziło. Wpadłam na korytarz, który prowadził do OIOM-u. Zatrzymałam się sparaliżowana. Jake siedział na podłodze, a Jamie ściśle obejmowała go ramionami. Nie zdążyłam, przemknęło mi przez głowę. Kolana się pode mną ugięły, ale mimo to zrobiłam krok do przodu. Potem następny. Jeszcze jeden... Miałam wrażenie, że odległość między mną, a moimi przyjaciółmi, w ogóle się nie zmniejsza. Po kilku chwilach stałam już przy nich, chociaż miałam wrażenie, że minęło kilka godzin. 

- C-co się s-stało? - zapytałam. Głos odmawiał mi posłuszeństwa. 

    Oboje spojrzeli na mnie ze strachem. Jamie cała zalana była łzami, a Jake miła zaczerwienione oczy. Trzęsłam się jak w febrze. Wbijałam w nich przerażone spojrzenie, czekając na odpowiedź, ale im chyba się do tego nie spieszyło. Chłopak spuścił głowę. 

- Co się dzieję?! - krzyknęłam, nie panując już nad sobą. W mój krzyk wdarło się nieopanowane łkanie. - Możecie mi odpowiedzieć?! 

    Miałam wrażenie, że dziewczyna przełknęła ślinę. 

- Lekarz... - wychrypiał w końcu Jake. - Powiedział, żeby zawiadomić bliskie dla Harry'ego... osoby. 

   Automatycznie zrobiłam kilka kroków do tyłu. Pokręciłam głową, a łzy spływały mi po policzkach. 

- Nie, nie, nie... - jęczałam, cofając się. Złapałam się rękami za głowę i okręciłam dookoła własnej osi. - Ja muszę do niego wejść. Ja muszę go zobaczyć...

    Powtarzałam te słowa jak w maglinie. Jake wstał z podłogi i wyciągnął do mnie ręce ze zmartwioną miną. Ominęłam go, odpychając lekko jego dłonie. Pociągnęłam za potężną klamkę ogromnych drzwi. Otworzyły się. Zaczęłam wzrokiem przeczesywać salę. Nie mogłam go nigdzie dostrzec.

- Harry... - chciałam zawołać, ale głos ugrzązł mi w gardle. I tak by mnie usłyszał. 

    Nagle zobaczyłam jak jakaś pielęgniarka idzie w moją stronę szybkim krokiem. 

- Proszę pani, tu nie wolno wchodzić - powiedziała stanowczo, po czym chciała mnie wypchnąć. Zaparłam się nogami z całej siły. 

- Ja muszę do niego wejść! - powtórzyłam ponownie, zaciskając zęby.

- Proszę przestać, bo zawołam ochronę! - zdenerwowała się kobieta. 

- Isabello, zostaw ją! - usłyszałam za sobą czyiś surowy głos. Odwróciłam się. To była pani Gravel. 

    Zaskoczona pielęgniarka natychmiast mnie puściła, a moja wybawczyni podeszła do mnie. Bez słowa zdjęła z wieszaka specjalny, ochronny płaszcz i podała mi go. Pogładziła mnie po ramieniu ze łzami w oczach, po czym zabrała swoją młodszą towarzyszkę i obydwie wyszły. Zaskoczona szybkim obrotem sprawy, narzuciłam na siebie zielony kawałek dziwnego materiału, po czym zaczęłam przeszukiwać wzrokiem łóżka. W całej obszernej, zaciemnionej sali były tylko trzy. Jedno było zajęte.

- Boże, Harry... - jęknęłam, podchodząc bliżej do łóżka ukochanego. 

    Ścisnęło mnie za gardło. Leżał bezwładnie, blady jak ściana. Jego ciemne włosy były rozrzucone na poduszce. Widziałam, że były wilgotne, a na czole lśniły kropelki potu. Był nakryty jakimś cienkim materiałem do połowy piersi, ale jego ręce nie były przykryte. Był podłączony do kilku kroplówek i jakichś dziwnych urządzeń. Nie znałam ich nazwy. Przełykając łzy, usiadłam na krześle obok niego. Delikatnie, aby nie pozrywać tych wszystkich przewodów, wzięłam jedną z jego dłoni i przyłożyłam do swojego policzka. Jego palce były lodowate. Delikatnie przyłożyłam mu rękę do czoła. Jęknęłam. Wręcz parzyło. Oddychał szybko z uchylonymi ustami. Jego wargi były spierzchnięte i popękane. Przymknęłam powieki i pozwoliłam łzom płynąć. 

  Otworzyłam furtkę, po czym podążyłam wąskim chodnikiem w kierunku budynku. Już byłam na schodach, gdy nagle usłyszałam narastający warkot silnika i hamowanie z piskiem opon. Odruchowo się odwróciłam. Zobaczyłam, że z czarnego połyskującego motoru, zsiada wysoka postać.

    Załkałam cicho, przypatrując się jego twarzy. Tak dobrze pamiętałam tę chwilę... Był taki kochany, miły. Tak cudownie na mnie patrzył. Czułam się przy nim jak królewna. 

   Osobnik zdjął kask i odłożył go na siedzenie. Nikłe światło ulicznej latarni pozwoliło mi stwierdzić, że jest to chłopak, a raczej młody mężczyzna. Na głowie miał burzę, rozczochranych ciemnych włosów i tylko tyle zdołałam zobaczyć. W pewnej chwili pomyślałam, że idiotycznie muszę wyglądać, stojąc bez ruchu na schodach i przypatrując się nieznajomemu osobnikowi. Chłopak ruszył w moją stronę, a ja zauważyłam, że jego zęby połyskują w mroku. Uśmiechał się.

- Cześć! - powiedział wesoło głębokim i zachrypniętym głosem. - Już się bałem, że tylko ja się spóźnię.

         Uśmiechnęłam się i odrzekłam:

- Wiesz, w grupie zawsze raźniej.

- Jasne. - przytaknął, po czym wyciągnął do mnie rękę, ówcześnie wyjmując ją z kieszeni dżinsów. - Jestem Harry. Harry Styles.

        Jego słowa dźwięczały mi w uszach. Jestem Harry. Harry Styles. Czułam się, jakby chwila naszego spotkanie zdarzyła się dawno. W innym, lepszym życiu, którego już nigdy miałam nie zaznać. 

- Świetnie tańczysz, Lilijko.  - szepnął mi do ucha. Zadrżałam, ale starając się zachować zimną krew, odrzekłam:

- Gdybyś mnie nie poprowadził, nie byłoby tak świetnie. 

             Roześmiał się i odsunął, ale mnie nie puścił. Spojrzałam mu w oczy i zamarłam.
Ich czysta, delikatna zieleń, mnie oczarowała. Jego spojrzenie było głębokie i inteligentne. Zamrugałam zauroczona. A on się do mnie uśmiechnął.

          Oddałabym wszystko, aby jeszcze raz ujrzeć te jadeitowe tęczówki. Wszystko, aby jeszcze raz poczuć jego dotyk na swoim ciele...

- Nie mogę, Lilijko... Mimo, że tak strasznie cię kocham.

     Z oczu puściły mi się kolejne łzy. Mimo to zbliżyłam się do niego, po czym głośno i z desperacją powiedziałam:

- Pocałuj mnie.

- Słucham? - Harry wyglądał na kompletnie zagubionego, a cierpienie było wprost wymalowane w jego oczach.

- Pocałuj mnie, bo tak bardzo cie kocham. Pocałuj mnie, bo tak cholernie nie potrafię bez ciebie żyć. - Ostatnie trzy wyrazy zamieniły się w szloch.

     Nagle poczułam jak szatyn przysuwa się do mnie. Delikatnie musnął moje usta swoimi miękkimi wargami. Położyłam dłonie na jakiego umięśnionych ramionach, by potem wpleść je jego gęste włosy. Całował mnie słodko i powoli. Tak bardzo go pragnęłam... I w końcu mogłam go mieć.

     Rozpłakałam się już na dobre. Szlochałam głośno, nie przejmując się tym, że ktoś może mnie usłyszeć. Wszystkie chwile spędzone z nim były w mojej pamięci jak żywe. Ja nie mogłam go stracić. Po prostu nie mogłam. 

- Gotowa? - szepnął mi Harry do ucha. - Ta dam!
  
        Zabrał dłonie od mojej twarzy. Otworzyłam usta powalona pięknym krajobrazem, który rozciągał się przede mną. Naprzeciwko znajdowało się średniej wielkości jezioro, a naokoło niego pełno drzew. Trawa zieleniła się pod naszymi stopami, a ptaki wyśpiewywały jakąś wesołą melodię. Uniosłam głowę. Po błękitnym niebie płynęły spokojnie białe chmury, a jasne słońce wprost zarażało swoją dobrą energią. Spojrzałam na ukochanego, który przyglądał się mojej reakcji.

- To miejsce jest cudowne - wyszeptałam, bo z emocji odebrało mi głos. Uśmiechnął się, po czym objął mnie od tyłu, opierając brodę na moim ramieniu.

- Dokładnie - powiedział, a ja wyczułam uśmiech w jego głosie. - Wiemy o nim tylko my. Przyjeżdżałem tu z rodzicami, kiedy byłem malutki, a od tamtego czasu nikt nie pamięta o tym jeziorze. Jak zrobi się ciepło będziemy się tu kąpać i urządzę ci cudowne urodziny... 

- Dziękuję - szepnęłam wzruszona. 

- Nie ma sprawy. Zawsze będę chciał cię uszczęśliwiać. - odpowiedział, równie jak ja. poruszony. 

      Zacisnęłam zęby.

- Przeżyjesz, rozumiesz to? - powiedziała, czując łzy spływające po policzkach. - Powiedziałeś, że chcesz mnie uszczęśliwiać... Zrób to i tym razem. Zwalczysz tę gorączkę, dasz radę. 

    Dotarło do mnie jak wielką byłam egoistką. Myślałam tylko o sobie. O tym, co ja zrobię, kiedy on odejdzie. A przecież to on był na krawędzi życia i śmierci, chociaż miał tylko dwadzieścia jeden lat. Miał tyle planów i marzeń... Dotarło do mnie, że ja też już zaplanowałam swoją przyszłość. Właśnie z nim. 

- Zrób to dla siebie... dla nas... - pocałowałam go delikatnie w wierzch dłoni. - Wierzę, że ci się uda.
________________________________________________

Hej! 

Właśnie tonę we własnych łzach... To wszystko przez tę piosenkę... ;-; Matko, jaka ja jestem okrutna. To się w głowie nie mieści. No dobrze... Pozostawiam rozdział do Waszej oceny, mi się nawet podoba. 

Pozdrawiam. ;c

wtorek, 6 stycznia 2015

15

- Lily -

   Było mi dobrze. Czułam jak Harry obejmuje mnie ramionami i lekko kołysze. Wcześniejsze uczcucie paniki, które zawładnęło moim ciałem, bezpowrotnie zniknęło. Nie pamiętałam już nawet, co było jego źródłem. Westchnęłam uszczęśliwiona i uniosłam wzrok. Natrafiłam na te piękne zielone oczy, które rzuciły na mnie czar już od samego początku naszej znajomości.

- Dasz radę, prawda? Ja wiem, że dasz - szepnął z uśmiechem.

  Spojrzałam na niego zaskoczona.

- Harry, nie rozumiem... Z czym sobie poradzę? - zapytałam, czując strach czający się w mojej podświadomości.

- Kocham cię. - mruknął tylko, po czym cmoknął mnie w nos. - Zawsze o tym pamiętaj.

- Harry? - jęknęłam piskliwie z przerażeniem obserwując, jak jego obraz zaczyna się rozmywać. - Harry!

    Poczułam jak wypuszcza mnie z rąk. Zaczęłam spadać w dół w bardzo szybkim tempie. Krzyczałam, ile sił w płucach, wołałam ukochanego - bez skutku. Zaraz miałam roztrzaskać się o ziemię i nie nie mogło już tego odwrócić. Nagle usłyszałam jak ktoś mnie woła. Przez świst powietrza i własny krzyk, przedzierało się desperacko moje imię.

- Lily, obudź się! - usłyszałam, po czym z przerażeniem otworzyłam oczy.

   Oddychałam szybko, a serce tłukło się w mojej piersi jak oszalałe. Zamrugałam, by wyostrzyć widzenie i zoabczyłam zaniepokojoną twarz Jake'a, który się nade mną nachylał.

- Och - jęknęłam tylko, uświadamiając sobie, gdzie jestem i co się właśnie stało.

   Znajdowałam się na szpitalnym korytarzu pod OIOMem i chyba właśnie zasnęłam na krześle. Po chwili spadła na mnie jeszcze gorsza prawda. Harry miał wypadek, a jego stan jest krytyczny. Poczułam łzy zbierające się pod powiekami. Bohatersko je powstrzymałam, po czym przeniosłam wzrok na przyjaciela, który najwyraźniej coś do mnie mówił.

- Słucham? - zapytałam z roztargnieniem, siadając pionowo i odgarniając włosy z czoła. - Mówiłeś coś?

- Pytałem, czy wszystko w porządku. - odpowiedział, patrząc na mnie z troską. - Krzyczałaś, wołałaś Harry'ego...

   Przełknęłam ślinę.

- Och... To był tylko zły sen, wszystko w porządku. - szepnęłam, po czym rozejrzałam się dookoła.

   Nic się nie zmieniło. Jamie siedziała na krześle na przeciwko mnie, a w ręku trzymała kubek z kawą ze szpitalnego automatu. Uśmiechnęła się do mnie blado, a ja z nie małą trudnością odwzajemniłam uśmiech. Zauważyłam, że ma na sobie inne ubrania i jest inaczej uczesana. Przeniosłam wzrok na przyjaciela; on również musiał się przebrać. Dziewczyna chyba zauważyła te moje ukradkowe spojrzenia, bo powiedziała:

- Jeździeliśmy na zmianę. Nie chcielismy cię zostawiać. Ty też powinnaś się ogarnąć, przespać w kulturalnych warunkach... - Pokręciłam głową, zaciskając usta.

- Lily, nie możesz tak tu siedzieć jak pies - dodał Jake. - Jamie na rac...

- O mój Boże! - wrzasnęłam, prostując się gwałtownie. - Dexter!

- Kto taki? - Nie zrozumiała dziewczyna.

   Poderwałam się na równe nogi, po czym podniosłam torebkę z ziemi. Byłam przerażona, co ten biedny pies robił tam sam przez tyle godzin? Na pewno był głosdny i potrzebował wyjść na dwór.

- Muszę jechać - powiedziałam tylko. - Jake, pożyczysz mi samochód?

   On najwidoczniej zrozumiał, o czym mówię, bo bez słowa wyjął kluczyki z kieszeni i mi je podał.

- Wrócę za godzinę - rzuciłam na odchodnym, po czym ruszyłam w kierunku wyjścia.

- Lily! - zawołał za mną Jake. Przystanęłam. - Zostań w domu. Wyśpij się, przebierz. My tu będziemy. Przyjedziesz rano. Jeśli coś będzie się działo, zadzwonię.

   Zawahałam się, ale po chwili kiwnęłam głową. Odwróciłam się, po czym zaczęłam iść szybkim krokiem w kierunku głównych drzwi. Stukot moich obcasów odbijał się echem od ścian. Nadal miałam na sobie strój, który założyłam sprecjalnie na kolację... Po drodze rzuciłam okiem na zegar, wiszący nad recepcją. Było po pierwszej w nocy. Cholera... Przyspieszyłam. Wypadłam przed szpital i natychmiast pobiegłam w kierunku parkingu. Zaczęłam wzrokiem szukać samochodu Jake'a. Po kilku sekundach wypatrzyłam czarną Hondę i ruszyłam w jej kierunku. Dziękowałam Bogu, że posłuchałam Harry'ego i w maju zrobiłam sobie prawo jazdy. Sama właściwie nigdzie nie jeździłam, nie miałam nawet własnego auta, ale w tej chwili bez tego musiałabym tułać się w nocy po Nowym Jorku i szukać taksówki. Wsiadłam do pojazdu, zapuściłam silnik, po czym ruszyłam, myśląc tylko o tym, aby jak najszybciej dostać się do domu Harry'ego.

  Po dwudziestu minutach jazdy byłam na miejscu. Zaparkowałam na małym podjeździe, po czym wysiadłam. Rozejrzałam się, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Noc była chłodna, a poza tym czułam się bardzo nie pewnie, stojąc w środku nocy całkiem sama. Odetchnęłam głęboko, po czym ruszyłam w kierunku domu. Wygrzebałam z torebki kluczyki, które kiedyś dał mi Harry. Powiedział, że mogę wpadać, kiedy chce i mam się czuć jak u siebie w domu. Och, dlaczego ja nie przyjechałam do niego, kiedy był chory? Nie doszłoby do tego strasznego wypadku. Otarłam z policzka jakąś zbłąkną łzę, po czym weszłam do środka. Zapaliłam światło na przedpokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Dexter natychmiast wybiegł z pokoju Harry'ego, aby się ze mną przywitać.

- Cześć, kochany - powiedziałam, po czym przyklęknęłam, aby go pogłaskać. Polizał mnie po twarzy, merdając ogonem. - Gdzie masz smycz? Najpierw wyjdziemy na dwór, bo pewnie już nie mozesz wytrzymać.

  Pies szczeknął rozradowany, jakby zrozumiał każde moje słowo. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Smycz leżała na szafce do butów. Podniosłam ją i przypięłam do obroży Dextera, po czym ruszyłam z nim do tylnego wyjścia, które znajdowało się w kuchni. Zapaliłam światło na ganku, po chwili wychodząc na dwór. Dexter szedł grzecznie, co chwila przystawając i obwąchując trawę, czy patyki. Załatwił swoje potrzeby fizjologiczne, a ja ze skruchą powiedziałam:

- Przepraszam, ale nie spuszczę cię teraz, bo jest ciemno i szczerze, to boję się, że mi uciekniesz.

   Czworonożny przyjaciel zamerdał ogonem, jakby chciał powiedzieć, że nic się nie stało. Westchnęłam i ruszyłam z powrotem w stronę domu. Zamknęłam tylne drzwi na klucz, po czym odpięłam smycz. Dexter natychmiast podbiegł do pustych misek.

- Już, już, momencik - powiedziałam szybko, zastanawiając się, gdzie Harry trzyma karmę dla niego. Po przeszukaniu kilku szafek znalazłam ją na samym dole. Wsypałam ją do jednej miski, a do drugiej wlałam świeżej wody.

   Pies z wdzięcznością rzucił się na jedzenie. Obserwowałam go przez chwilę, ale potem stwierdziłam, że czas się zbierać. Poklepałam go po łebku, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Natychmiast przybiegł za mną i patrzył, jak zakładam buty. W jego oczach widziałam zdziwienie i... żal? Chwyciłam za klamkę, ale po chwili przypomniało mi się jak Harry bardzo nie lubił, kiedy Dexter zostawał sam. Pociagnęłam nosem, by po chwili ponownie skierować wzrok na goldena.

- Och... Poczekaj na mnie. Za nie długo wrócę, pojadę tylko po rzeczy. - odezwałam się, po czym wyszłam przed dom. Szybkim krokiem ruszyłam do auta. Już miałam dość tych szpilek, stopy niemiłosiernie mnie bolały.

    Wsiadłam do auta, starając się nie myśleć o tym dziwnym śnie, który cały czas nie dawał mi spokoju. To wygladało tak, jakby Harry się ze mną pożegnał.

Kocham cię. Zawsze o tym pamiętaj.

Pamiętam, kochany. Pamiętam.

***

   Od razu po podjechaniu na podjazd do swojego domu, zauważyłam, że stoi tam już samochód moich rodziców. Zadrżałam, ale mimo to dzielnie wysiadłam z auta. Nie obchodziło mnie w chwili obecnej, czy będą robili mi jakieś awantury. Pewnie wzięłam za klamkę frontowych drzwi. Były otwarte. Wparowałam do środka i nie ogladając się na nic, wbiegłam od razu na górę. 

- Chwileczkę! - usłyszałam za sobą głos matki oraz tupot jej pantofli. - Co to ma znaczyć? Jak ty wyglądasz?! 

    Starając się ogłuchnąć, wpadłam do swojego pokoju po drodze zrzucając szpilki z nóg. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Rodziece zaczęli w nie walić i krzyczeć. Podeszłam do szafy i jednym szarpnięciem wyciągnęłam z niej torbę podróżną. Zaczęłam miotać się po pokoju i ładować do niej przypadkowe części mojej garderoby. Wrzuciłam kilka par spodni, kilka koszulek oraz bluzę i sweter. Naładowałam tam jeszcze bielizny, po czym poszłam do łazienki. Zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic. Nie miałam nawet czasu, aby zaczerpnąć jakiejkolwiek przyjemności z tej kąpieli. Momentalnie się spłukałam, namydliłam i ponownie spłukałam. Nie myłam włosów, związałam je wcześniej w wysokiego koka na czubku głowy. Wyszłam na mały dywanik przed kabiną i zaczęłam się wycierać. Założyłam na siebie bieliznę, po czym podeszłam do lustra. Krzyknęłam cicho. Wyglądałam okropnie. Łzy, które wcześniej płynęły po mojej twarzy, zostawiły na niej resztki rozmazanego makijażu. Na policzkach miałam ciemne strużki, a moje oczy wygladały, jakby ktoś je podbił. Złapałam płyn do demakijażu oraz jednorazowy wacik i zaczęłam doprowadzać się do porządku. Wyszczotkowałam jeszcze zęby i zabrałam się za rozczesywanie włosów. Nie było to zbyt proste, bo miałam gigantyczne kołtuny. Po kilku minutach szarpania się ze splątanymi kosmykami w końcu mi się udało. Zaplotłam warkocz, po czym założyłam na siebie ciemne dżinsy, szarą, zwykłą koszulkę i narzuciłam na siebie bluzę. Wzięłam z półki kilka najpotrzebniejszych przyborów i kosmetyków, po czym podążyłam z nimi do pokoju. Wrzuciłam je do torby, by po chwili zarzucić ją na ramię. Z półki przy łożku zabrałam jeszcze ładowarkę do telefonu, schowałam ją do kieszeni, po czym wzięłam głęboki oddech i stanęłam przed drzwiami.

- Otwieraj te drzwi, bo wezwiemy ślusarza! - wrzasnęła histerycznie mama, waląc pięścią w drzwi.

   Chcąc, nie chcąc - posłuchałam jej. Przekręciłam klucz w drzwiach i stanęłam przed rozwścieczonymi rodzicami.

- Doigrałaś się! - warknął ojciec, grożąc mi palcem. - Co ty wyprawiasz, co to za torba?!

- Wyprowadzam się - mruknęłam, po czym natychmiast ugryzłam się w język. Przecież miałam się nie odzywać.

- Słucham? - uniosła się mama, idąc za mną po schodach. - Może mi jeszcze powiesz, że do tego łachmyty?!

    Momentalnie zalała mnie fala gniewu, którą tak bardzo starałam się powstrzymać. Odwróciłam się, choć byłam już przy drzwiach.

- Nie masz prawa tak o nim mówić, rozumiesz?! - krzyknęłam, nie panując już nad sobą. - Nie masz prawa! Jest sto razy lepszym człowiekiem niż wy obydwoje razem wzięci. Wczoraj miał wypadek i może umrzeć. Kocham go! Chcę przy nim być. A ty to po prostu uszanuj.

   Wybiegłam z domu, czując łzy spływające po policzkach. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i wrzuciłam torbę na siedzenie. Już miałam wsiadać za kierownicę, gdy nagle zauważyłam mamę, która owinięta w szal biegła w moją stronę. Nastawiłam się już na kolejną dawkę krzyku, ale ona tylko zatrzymała się kilka metrów ode mnie i po raz pierwszy w życiu spojrzała na mnie inaczej. Bez surowości i nagany w oczach. Teraz widziałam tam żal... nieme przeprosiny. Zrobiła dziwny gest w moją stronę, ale nagle odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem domu. Zszokowana stałam przy samochodzie dłuższą chwilę. Kiedy w końcu zajęłam miejsce kierowcy i otarłam łzy, usłyszałam, że telefon w mojej torebce zaczął dzwonić. Zamarłam. Trzęsącymu się dłońmi sięgnęłam po małe urządzenie. Na wyświetlaczu zauważyłam numer Jake'a.

- H...Halo? - szepnęłam ledwosłyszalnie, przyciskając telefon do ucha. Słyszałam odgłosy szpitalnego korytarza. Ktos biegł.

- Lily? - W głosie przjaciela wyłapałam strach. - Obiecałem, że zadzwonię, jak będzie się coś działo... i... po prostu przyjedź.

    Telefon wysunął mi się z ręki. W tempie błyskawicy odpaliłam silnik i ruszyłam z piskiem opon.
_____________________________
Hej!

Zobaczcie, jak szybko Melosia wyrobiła się z rozdziałem. W dziesięć dni! :D Mam pewne ambicję i jeśli chce je wprowadzić w życie muszę się sprężać. Albowiem chcę w dzień dodania prologu, dodac epilog. To chyba będzie bodajże 16 luty. :) W planach mam jeszcze jakieś 3-4 rozdziały, więc trzymajcie kciuki, żebym zdążyła.

W ogóle... Jak ja się rozstanę z tym opowiadaniem? Kocham tych bohaterów, a tu już zbliża się koniec. Hm, może pomyślę nad drugą częścią?

Co do rozdziału: matkę dziewczyny chyba sumienie ruszyło... Ale nieważne. Miejcie nadzieję, że Lily zdąży.

Pozdrawiam i do następnego! ;*

PS. Cudowny szablon, prawda? ^^

Obserwatorzy