sobota, 21 lutego 2015

Epilog

- Lily - 

   Siedzieliśmy nad naszym jeziorkiem i wpatrywaliśmy się w najpiękniejszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek widziałam. Woda falowała delikatnie pod wpływem lekkiego wiatru, a promienie pięknie odbijały się w tej ruchomej tafli. Siedziałam oparta o ramię Harry'ego, a on oparł policzek na mojej głowie. Nic nie mówiliśmy. Było nam dobrze w tej ciszy. Czułam delikatny zapach trawy pomieszany z zapachem jego perfum.

- O czym myślisz, Lilijko? - zapytał nagle Harry, ujmując delikatnie moją dłoń zdrową ręką. Drugą cały czas miał na temblaku.

- Hm... - zastanowiłam się. - Właściwie to o niczym. Wiem tylko, że jest mi dobrze i jestem bezpieczna. I wiem, że cię kocham.

    Chłopak roześmiał się, a ja podniosłam głowę i spojrzałam na jego twarz. Nadal słabo wyglądał, ale widziałam, że z dnia na dzień jest coraz bardziej energiczny. Uśmiechał się do mnie, a woda odbijała się w jego oczach.

- Też cię kocham, słońce - powiedział, cmokając mnie w nos. - Ja myślę o tej propozycji, którą złożyli nam twoi rodzice.

- Ah... - mruknęłam. - Sama nie wiem, co o tym myśleć. To zależy od ciebie, skarbie. 

        Harry ponownie wpatrzył się w wodę. Moi rodzice zrobili coś, o co nigdy bym ich nie podejrzewała. Kiedy mój ukochany wyszedł ze szpitala specjalnie przyjechali do niego do domu. Trochę niezręcznie to wypadło. Moja mama panicznie przeraziła się Dextera, który przybiegł z kuchni, żeby ich obwąchać. To Harry im otworzył, ja akurat byłam w trakcie robienia obiadu. Było to dwa dni temu, a ja nadal nie mogłam się zdecydować. 

   Kroiłam marchewkę, gdy nagle usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. Odłożyłam nóż i zaczęłam wycierać ręcę, po czym ruszyłam otworzyć. Wyszłam na korytarz, ale widziałam, że Harry mnie wyprzedził. 

- Miałeś nie wstawać! - powiedziałam z wyrzutem, patrząc na jego bladą twarz. Uśmiechnął się do mnie, po czym odrzekł:

- Wiesz, że nie potrafię tak długo leżeć. 

    Dexter mnie wyminął, po czym podbiegł do swojego pana, który właśnie przekręcał klucz w drzwiach. Nigdy nie zapomnę jego reakcji, kiedy Harry w końcu wrócił do domu. Cieszył się kilka godzin, lizał go po twarzy, cały czas się do niego przytulał. Był to jeden z najpiękniejszych przykładów przyjaźni między psem, a człowiekiem. Z resztą szatyn też strasznie tęsknił za swoim czwronożnym przyjacielem, codziennie mnie o niego pytał. 

   Zamarłam, kiedy Harry w końcu otworzył drzwi. Stali w nich moi rodzice. Automatycznie upuściłam ścierkę na podłogę. Chłopak też wyglądał na zaskoczonego, ale zachował zdrowy rozsądek i grzecznie odsunął się, aby mogli wejść do środka. Zamknął za nimi drzwi, po czym podszedł do mnie i deliaktnie objął. Czekałam aż ktoś coś powie, gdy nagle odezwała się mama, starając się nie zwracać uwagi na Dextera, który lizał ją po ręku. 

- Przyszliśmy... - zaczęła od razu, bez zbędnych powitań. - Aby cię przeprosić, córeczko... I ciebie, Harry, też. Zachowywaliśmy się okropnie w stosunku do was obojga. Lily... Po prostu chcieliśmy, abyś była bezpieczna i szczęśliwa.

   Prychnęłam, nie mogąc się powstrzymać.

- Szczęśliwa? - warknęłam. - Przez ostatni rok z premedytacją utrudnialiście mi wszystko, jak tylko było to możliwe. Już zapomniałaś? 

    Poczułam, że Harry delikatnie puka mnie w ramię i kręci głową.

- Spokojnie - szepnął mi do ucha.

- Spokojnie? - krzyknęłam, patrząc na moich rodziców, których wyraźnie zamurowało. - Jak ja mogę być spokojna? Nie pamiętasz, co do ciebie powiedzieli? Jak cię nazwali?!

- Tak, ale to był błąd z naszej strony - wtrąciła się szybko mama, patrząc na mnie błagalnie. - Właśnie dlatego przyszliśmy przeprosić. 

- Obejdzie się  - burknęłam, czując łzy wymykające mi się z pod powiek. 

- Nie ma za co - powiedział nagle Harry, próbując się uśmiechnąć. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Ścisnął mnie tylko delikatnie za rękę. - Nie ma o czym mówić. 

   Tata uśmiechnął się do niego, a potem przeniósł wzrok na mnie.

- Lily, a czy ty... czy ty nam wybaczysz? - Odwróciłam gwałtownie głowę tak, aby nie widzieli moich łez.

- Nie wiem - szepnęłam. - Nie wiem. 

- Wróć do domu - powiedziała mama, robiąc krok w moją stronę. Odruchowo się cofnęłam. Już chciałam protestować, że nie zostawię Harry'ego, gdy weszła mi w słowo. - Wróćcie oboje.

   Zatkało mnie.

- Przepraszam panią bardzo, ale ja mam psa, i niestety nie będzie to możliwe - odezwał się stanowczo Harry, kładąc dłoń na łebku Dextera, który koło niego usiadł. 

- Weźmiecie go ze sobą - dodała mama, choć widziałam jak wiele ją to kosztowało. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Spojrzałam na ukochanego. Też wyglądał na zszokowanego. 

- No? - zachęciła nas mama. Oboje stali jak skazańcy i czekali na odpowiedź. 

- Musimy to przemyśleć - odezwał się w końcu Harry. 

- Ale... - zaczęła znowu mama. Mimo to tata wziął ją delikatnie za rękę i kiwnął głową. - No dobrze. To... do widzenia. 

   Wyszli, a my zostaliśmy sami z mętlikiem w głowie.

- To może być bardzo ciekawe doświadczenie - roześmiał się nagle chłopak. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Twoja mama chyba panicznie boi się Dextera.

   Oboje jednocześnie spojrzeliśmy na psa, który hasał sobie przy samej w wodzie i łapał jakieś muszki w powietrzu. Był taki kochany. 

- No nie wiem... - powiedziałam, po czym zachichotałam. - Spróbujemy? 

- Czemu nie - zawtórował mi chłopak. 

   Przytulił mnie mocniej do siebie, a ja przymknęłam powieki. Byłam ciekawa, co takiego przyniosą nam przyszłe dni, miesiące, lata. Wiedziałam tylko jedno - kochałam Harry'ego i to właśnie z nim chciałam iść przez życie. Bez względu na wszystkie tego konsekwencje. 
____________________________________________________

Płaczę... :( 

Nie mogę uwierzyć, że ta historia dobiegła już końca. To tak... Jak bym zamknęła jakiś piękny rozdział w swoim życiu. :c Miały być rozkminy życiowe, ale za bardzo się wzruszyłam tym wszystkim. Chciałam tylko serdecznie podziękować wszystkim, którzy to czytali, a w szczególności Naomi, skybells, Mei i Mosquito. :* Na Wasze wsparcie i komentarze zawsze mogłaam liczyć, naprawdę Wam za to dziękuję! <3

Tutaj Wam zarzucę weslszą nowikną! :D Ta ta ra ra ta ta ta ta ta ra ra! Będzie druga część! <3 Nie potrafię żyć bez tych bohaterów, a ostatnio w mojej głowie ułożył się plan na ich dalsze losy. Po więcej informacji zapraszam tutaj [KLIK]! <3

To co... do zobaczenia z Harrym, Lilijką i Dexterkiem za jakiś czas! :*

Pozdrawiam!

środa, 11 lutego 2015

17

- Lily -

    Minęło kilka godzin od mojego pobytu u Harry'ego. Było już coś koło południa. Siedziałam na podłodze, opierając się plecami o ścianę, bo miałam już dosyć tych nie wygodnych, szpitalnych krzeseł. Zakrywałam twarz dłońmi, gdyż przez okno na korytarzu wpadały do środka wesołe promienie słońca. Nie spałam już przez długi czas i tak jasne światło podrażniało moje oczy. Bolała mnie głowa, było mi nie dobrze z głodu, ale jednocześnie wiedziałam, że nic nie przełknę. Jake i Jamie pojechali przed siódmą do domu, żeby się przespać. Właściwie to sama ich wygnałam. Obiecali, że wróca najszybciej jak to będzie możliwe i przywiozą mi coś do jedzenia. Nie protestowałam, nie miałam na to siły. Poprosiłam ich tylko, aby zajrzeli do Dextera i troszę z nim posiedzieli. Od razu się zgodzili. Dałam im klucze, po czym usiadłam pod tą ścianą i tak już siedziałam. Nie płakałam , wydawało mi się, że już po prostu nie mam czym płakać. Przez ostatnie godziny wylałam tyle łez, jak jeszcze nigdy dotąd. Skuliłam się w kłębek, bo po moich plecach przebiegł zimny dreszcz. Powinnam się chyba przesiąść na krzesło, ale moje plecy już nie wytrzymywały siedzenia na nich. Nagle w oddali usłyszałam czyjeś szybkie kroki. Podniosłam gwałtownie głowę i spojrzałam w kierunku, skąd dochodził stukot obcasów. Sekundę po tym tego pożałowałam. Z moich oczu wypłynęły łzy pod wpływem tak jasnego słońca. Odwróciłam głowę i zaczęłam mrugać, aby pozbyć się tych jasnych mroczków. Usłyszałam, że ktoś się przy mnie zaytrzymał. Ponownie podniosłam głowę, obcierając policzki i mrużąc powieki.

- Nie potrzeba ci czegoś, kochanie? - zapytała pani Gravel, bo to właśnie ona do mnie podeszła.

- Nie, nie - zaprzeczyłam szybko, po czym podniosłam się z podłogi. Otrzepałam spodnie i spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem. - Wiadomo już coś? 

   Kobieta westchnęła. 

- Dopiero przyszłam na swoją zmianę. Zaraz się czegoś dowiem - obiecała, po czym potarła mnie dłonią po ramieniu, aby dodać mi otuchy. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba wyszedł z tego jakiś straszny grymas. 

   Pielęgniarka szybkim krokiem weszła na OIOM, a ja znowu zostałam sama. Rozejrzałam się naokoło. Byłam bezradna, mogłam tylko tak tu tkwić i czekać. Czekać na cud. Powolnym krokiem podeszłam do okna i spojrzałam na to piękne słońce. Oczy natychmiast zaszły mi łzami, ale nie chciałam się odsuwać. Promienie przyjemnie grzały przez szybę moją twarz. Poza tym tylko ta jasność kojarzyła mi się z jakąkolwiek nadzieją. Z tym, że Harry wyzdrowieje. Że znowu do mnie wróci. 

- Pani Gravel -

   Kiedy zoaczyłam Lily siedzącą na tej podłodze, serce mi się ścisnęło. Tkwiła tu cały czas, na krok nie odstępując sali Harry'ego. Wyglądała okropnie. Była blada jak ściana, tylko czerwone obwódki naokoło oczu świadczyły o tym, jak długo musiała płakać. Ponownie westchnęłam i podeszłam do Emily, która dzisiaj dyżurowała na OIOM-ie. Przywitała się grzecznie, a ja się do niej uśmiechnęłam. Była nowa, pracowała u nas dopiero od miesiąca i widziałam, że stresuje się każdym nowym wzywaniem, gdyż w naszym szpitalu panowały troszkę inne zasady niż w poprzednim, w którym pracowała. 

- Jakieś zmiany? - zapytałam, patrząc w kartę, która musimy wypełniać. 

- Niestety nie - odrzekła, patrząc na mnie ze smutkiem. Potem swój wzrok przeniosła na nieprzytomnego Harry'ego, który leżał w łóżku nieopodal. - Widziałam tę dziewczynę pod salą... Tak strasznie mi ich szkoda. Historia, jak z jakiegoś filmu, prawda? 

- Oj, prawda, dziecko, prawda - pokiwałam głową, po czym mój wzrok przykuło coś dziwnego. Szybkim krokiem podeszłam do łóżka Harry'ego, po czym przyłożyłam mu dłoń do czoła.

- Emily... - powiedziałam powoli. Widziałam, że ze strachem zerwała się z krzesła. - O której ostatnio mierzyłaś mu gorączkę? 

- O matko... - zacukała się młoda dziewczyna. - Jakieś trzy godziny temu. 

- Ile miał? - zapytałam, starając się ukryć irytację. Powinna sprawdzać temperaturę jego ciała minimum, co pół godziny. 

- Tyle co wczoraj, czterdzieści i sześć kresek - odrzekła zawstydzona. Chyba zorientowała się, jaki błąd popełniła. 

    Wzięłam termometr, który leżał na szafce obok jego łóżka, po czym zbliżyłam go do jego czoła. Był to termometr na podczerwień, więc wszystko trwało tylko chwilę. Serce zabiło mi mocniej, kiedy na malutkim wyświetlaczu zobaczyłam 37,9°C. Kamień spadł mi z serca. Gorączka diametralnie spadła. Dobrze zauważyłam, że chłopak nie ma już takich wypieków i oddycha dużo spokojniej. Oddałam termometr nadal zawstydzonej Emily i wybiegłam na korytarz. Lily stała przy oknie, wystawiając twarz do słońca. Kiedy usłyszała kliknięcie, towarzyszące zamykaniu potężnych drzwi OIOM-u natychmiast przeniosła na mnie wzrok. Uśmiechnęłam się do niej najszczerzej jak potrafiłam. Jej oczy pojaśniały.

- Gorączka spadła - szepnęłam, kiwając radośnie głową. - Teraz już wszystko powinno być dobrze. Nareszcie możemy podać mu krew!

     Dziewczyna zakryła usta dłonią. Z jej oczu popłynęły łzy, widziałam, że się uśmiecha. Przyklękneła, obejmując się ramionami. Czułam się cudownie, móc przynieść jej tak radosną nowinę. Wiedziałam, że to, co ona teraz czuje jest nie do opisania. Oparłam się plecami o drzwi, bo poczułam się nagle bardzo zmęczona tym wszystkim. Pojedyncza łza radości spłynęła mi po policzku i skapnęła na podłogę, a słońce zaświeciło tak jakby jaśniej.


Kilka dni później

- Lily -


    Siedziałam przy łożku Harry'ego z napięciem wpatrując się w jego twarz. Zaraz po tym, jak spadła mu gorączka dostał kilka jednostek krwi, lecz mimo to nadal się nie budził. Z coraz większym zdenerwowaniem pytałam lekarzy, dlaczego tak długo to trwa. Odpowiadali, że nie powinnam się denerwować, gdyż jego organizm jest wycieńczony chorobą i po prostu musi jeszcze wypocząć. Wcale mnie to nie uspokoiło, cały czas bałam się, że zapadł w jakąś śpiączkę, a oni się na tym po prostu nie poznali. Przetarłam twarz dłońmi. Spałam po kilka godzin dziennie na krześle na korytarzu albo w dyżurce u pielęgniarek, jeśli pani Gravel miała dyżur. Jeśli nie - cóż albo siedziałam przy Harrym albo zostawały mi te straszne krzesła. Nie chciałam wychodzić ze szpitala, do swojego domu czy domu Harry'ego miałam po prostu za daleko, żeby się tu zjawić na czas w razie czego. Jakie i Jamie przyjeżdżali do mnie kilka razy dziennie, przywozili jedzenie, meldowali, co u Dextera. Przyniosłam sobie ubrania na przebranie i umyłam się jakoś w tutejszej łazience dla pacjentów. Ponownie dzięki pomocnej pani Gravel.

    Spojrzałam w okno. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Harry leżał już tutaj od około tygodnia. Nie mogłam uwierzyć w to, co działo się w moim życiu przez ostatnie dni. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tak wielkiego stresu. Z rodzicami się nie kontaktowałam, nie wiem, może i do mnie dzwolnili. Moja komórka leżała gdzieś pod fotelem kierowcy w samochdzie Jake'a. Zapomniałam ją po prostu ze sobą zabrać. Była mi przez ostatnie dni najmniej potrzebna. Nagle usłyszałam po swojej prawej stronie jakiś ruch na łóżku. Gwałtownie odwróciłam głowę. Zauważyłam jak chłopak się zmarszczył i delikatnie poruszył ręką. 

- Harry? - wyszeptałam, wpatrując się w jego bladą twarz jak zaczarowana.

    Zamrugał powiekami, po czymjego spojrzenie spoczęło na mnie. Łzy ulgi i wzruszenia wypłynęły mi z oczu. Pogłaskałam go delikatnie po policzku, a on nadal patrzył na mnie ze zdziwieniem. Widziałam, że próbuje sobie wszystko poukładać.

- Hej - szepnęłam przez łzy. - Tęskniłam za tobą.

     Uśmiechnął się do mnie blado, a w jego oczach zobaczyłam zrozumienie. 

- Przepraszam - wychrypiał, oblizując spierzchnięte wargi. - Zachowałem się jak idiota, nie idąc do lekrza.

- Cii... - powiedziałam szybko, odgarniając mu włosy z czoła. - Nic nie mów. 

   Rozejrzał się dookoła, po czym ponownie zwrócił na mnie swój wzrok.

- Długo tak tutaj leżę, Lilijko? - zapytał, próbując unieść się na poduszkach. Momentalnie się skrzywił. 

- Ej, ej, ej! - zawołałam natychmiast, delikatnie powstrzymując go rękami. - Nie masz prawa wstawać. Masz złamane kilka żeber, a do tego ta straszna rana jeszcze ci się jeszcze nie zagoiła, kochaie. Jesteś tu już około tygodnia... Nawet nie wiesz...

   Spuściłam głowę. Na wspomnienie tych wszystkich strasznych godzin, moją twarz wykrzywił mimowolny grymas rozpaczy. Nagle poczułam, jak delikatnie unosi moją głowę. Patrzyłam na jego bladą, wymęczoną twarz przez łzy. 

- Hej - powiedział cicho. - Już jestem z tobą. I nigdzie się nie wybieram. Nie płacz, słońce.

    Nie potrafiłam go posłuchać. Szlochając, wstałam i najdelikatniej jak potrafiłam go objęłam. Odwzajemnił uścisk jedną ręką, drugą miał usztywnioną w gipsie. Płakałam mu w ramię kilka minut. Widok jego oczu i dźwięk głosu były w tatmej chwili najcudowniejszymi doznaniami w moim życiu. Po tylu dniach samotności, wreszcie mogłam go przytulić. W końcu mogłam z nim porozmawiać. Nikt nigdy nie jest w stanie sobie wyobrazić, jakie cudowne było to uczucie. 

- Kocham cię - załkałam, wtulając nos w jego szyję. 

- Ja ciebie też - powiedział cicho, gładząc mnie po plecach. 
________________________________________________
Witajcie!

No to mamy kolejny rozdział. Już ostatni na tym blogu... Za 10 dni, 21 lutego pojawi się tutaj epliog. Ukaże się w ten sam dzień, w który opublikowałam prolog rok temu. :') Jejku, nie mogę uwierzyć jak szybko to zleciało... No ale, okej życiowych rozkmin możecie spodziewać się pod epiolgiem. Będzie tam też również niespodzianka! <3

Co do rozdziału... Ja czuję tę samą ulgę, co Lily. Wiecie, że do samego końca nie wiedziałam, jak to będzie? Cały czas się wahałam, ale w końcu stwierdziłam, że jeśli zabije Harry'ego to sama się potem długo nie pozbieram. Naprawdę bardzo, bardzo przywiązuję się do swoich bohaterów. :c

Mam nadzieję, że wszyscy jesteście zadowleni! <3

Pozdrawiam!

czwartek, 29 stycznia 2015

16

* Muzyka * 

- Jake -

     Siedziałem na szpitalnym krześle, zakrywając twarz dłońmi. Bolała mnie głowa, po prawej stronie słyszałem ciche łkanie Jamie. Lekarz wyszedł z sali Harry'ego jakieś dwadzieścia minut temu i z ogromnym smutkiem na twarzy popatrzył na nas, po czym tylko pokręcił głową. Już odchodził, gdy nagle odwrócił się i wyszeptał:

- Jeśli możecie... Zawiadomcie najbliższe mu osoby. 

   Poczułem jak zimny dreszcz przebiega po moim kręgosłupie. Co...? Chciałem zapytać go, o to co dzieje się z Harrym, ale... zabrakło mi sił. Oparłem się plecami o ścianę i zjechałem po niej powoli. Zakuło mnie serce, a Jamie, płacząc, uklęknęła przy mnie i bez słowa podała mi telefon.

- Nigdy by ci tego nie wybaczyła - powiedziała, obejmując rękami moją głowę. Trzęsącymi się dłońmi przejąłem od niej małe urządzenie. Zdrętwiałymi palcami wybrałem numer przyjaciółki i przyłożyłem telefon do ucha.

- H- Halo? - usłyszałem w słuchawce jej drżący głos. Zadrżałem. Co ja mam jej powiedzieć?

- Lily?- odchrząknąłem, cały czas coś ściskało mnie za gardło. - Obiecałem, że zadzwonię, jak będzie się coś działo... i... po prostu przyjedź.

    Nie odpowiedziała, chyba się rozłączyła. Położyłem telefon na podłodze, po czym zakryłem twarz dłońmi. Jamie się do mnie przytuliła. Co teraz będzie?


- Lily - 

   Czułam się jak we własnym śnie. Ponownie wpadłam do szpitala, potykając się na schodach. Mijałam pacjentów, pielęgniarki i lekarzy, wszyscy oglądali się za mną z zaskoczeniem. Miałam to gdzieś. Byłam tak roztrzęsiona, że nic mnie nie obchodziło. Wpadłam na korytarz, który prowadził do OIOM-u. Zatrzymałam się sparaliżowana. Jake siedział na podłodze, a Jamie ściśle obejmowała go ramionami. Nie zdążyłam, przemknęło mi przez głowę. Kolana się pode mną ugięły, ale mimo to zrobiłam krok do przodu. Potem następny. Jeszcze jeden... Miałam wrażenie, że odległość między mną, a moimi przyjaciółmi, w ogóle się nie zmniejsza. Po kilku chwilach stałam już przy nich, chociaż miałam wrażenie, że minęło kilka godzin. 

- C-co się s-stało? - zapytałam. Głos odmawiał mi posłuszeństwa. 

    Oboje spojrzeli na mnie ze strachem. Jamie cała zalana była łzami, a Jake miła zaczerwienione oczy. Trzęsłam się jak w febrze. Wbijałam w nich przerażone spojrzenie, czekając na odpowiedź, ale im chyba się do tego nie spieszyło. Chłopak spuścił głowę. 

- Co się dzieję?! - krzyknęłam, nie panując już nad sobą. W mój krzyk wdarło się nieopanowane łkanie. - Możecie mi odpowiedzieć?! 

    Miałam wrażenie, że dziewczyna przełknęła ślinę. 

- Lekarz... - wychrypiał w końcu Jake. - Powiedział, żeby zawiadomić bliskie dla Harry'ego... osoby. 

   Automatycznie zrobiłam kilka kroków do tyłu. Pokręciłam głową, a łzy spływały mi po policzkach. 

- Nie, nie, nie... - jęczałam, cofając się. Złapałam się rękami za głowę i okręciłam dookoła własnej osi. - Ja muszę do niego wejść. Ja muszę go zobaczyć...

    Powtarzałam te słowa jak w maglinie. Jake wstał z podłogi i wyciągnął do mnie ręce ze zmartwioną miną. Ominęłam go, odpychając lekko jego dłonie. Pociągnęłam za potężną klamkę ogromnych drzwi. Otworzyły się. Zaczęłam wzrokiem przeczesywać salę. Nie mogłam go nigdzie dostrzec.

- Harry... - chciałam zawołać, ale głos ugrzązł mi w gardle. I tak by mnie usłyszał. 

    Nagle zobaczyłam jak jakaś pielęgniarka idzie w moją stronę szybkim krokiem. 

- Proszę pani, tu nie wolno wchodzić - powiedziała stanowczo, po czym chciała mnie wypchnąć. Zaparłam się nogami z całej siły. 

- Ja muszę do niego wejść! - powtórzyłam ponownie, zaciskając zęby.

- Proszę przestać, bo zawołam ochronę! - zdenerwowała się kobieta. 

- Isabello, zostaw ją! - usłyszałam za sobą czyiś surowy głos. Odwróciłam się. To była pani Gravel. 

    Zaskoczona pielęgniarka natychmiast mnie puściła, a moja wybawczyni podeszła do mnie. Bez słowa zdjęła z wieszaka specjalny, ochronny płaszcz i podała mi go. Pogładziła mnie po ramieniu ze łzami w oczach, po czym zabrała swoją młodszą towarzyszkę i obydwie wyszły. Zaskoczona szybkim obrotem sprawy, narzuciłam na siebie zielony kawałek dziwnego materiału, po czym zaczęłam przeszukiwać wzrokiem łóżka. W całej obszernej, zaciemnionej sali były tylko trzy. Jedno było zajęte.

- Boże, Harry... - jęknęłam, podchodząc bliżej do łóżka ukochanego. 

    Ścisnęło mnie za gardło. Leżał bezwładnie, blady jak ściana. Jego ciemne włosy były rozrzucone na poduszce. Widziałam, że były wilgotne, a na czole lśniły kropelki potu. Był nakryty jakimś cienkim materiałem do połowy piersi, ale jego ręce nie były przykryte. Był podłączony do kilku kroplówek i jakichś dziwnych urządzeń. Nie znałam ich nazwy. Przełykając łzy, usiadłam na krześle obok niego. Delikatnie, aby nie pozrywać tych wszystkich przewodów, wzięłam jedną z jego dłoni i przyłożyłam do swojego policzka. Jego palce były lodowate. Delikatnie przyłożyłam mu rękę do czoła. Jęknęłam. Wręcz parzyło. Oddychał szybko z uchylonymi ustami. Jego wargi były spierzchnięte i popękane. Przymknęłam powieki i pozwoliłam łzom płynąć. 

  Otworzyłam furtkę, po czym podążyłam wąskim chodnikiem w kierunku budynku. Już byłam na schodach, gdy nagle usłyszałam narastający warkot silnika i hamowanie z piskiem opon. Odruchowo się odwróciłam. Zobaczyłam, że z czarnego połyskującego motoru, zsiada wysoka postać.

    Załkałam cicho, przypatrując się jego twarzy. Tak dobrze pamiętałam tę chwilę... Był taki kochany, miły. Tak cudownie na mnie patrzył. Czułam się przy nim jak królewna. 

   Osobnik zdjął kask i odłożył go na siedzenie. Nikłe światło ulicznej latarni pozwoliło mi stwierdzić, że jest to chłopak, a raczej młody mężczyzna. Na głowie miał burzę, rozczochranych ciemnych włosów i tylko tyle zdołałam zobaczyć. W pewnej chwili pomyślałam, że idiotycznie muszę wyglądać, stojąc bez ruchu na schodach i przypatrując się nieznajomemu osobnikowi. Chłopak ruszył w moją stronę, a ja zauważyłam, że jego zęby połyskują w mroku. Uśmiechał się.

- Cześć! - powiedział wesoło głębokim i zachrypniętym głosem. - Już się bałem, że tylko ja się spóźnię.

         Uśmiechnęłam się i odrzekłam:

- Wiesz, w grupie zawsze raźniej.

- Jasne. - przytaknął, po czym wyciągnął do mnie rękę, ówcześnie wyjmując ją z kieszeni dżinsów. - Jestem Harry. Harry Styles.

        Jego słowa dźwięczały mi w uszach. Jestem Harry. Harry Styles. Czułam się, jakby chwila naszego spotkanie zdarzyła się dawno. W innym, lepszym życiu, którego już nigdy miałam nie zaznać. 

- Świetnie tańczysz, Lilijko.  - szepnął mi do ucha. Zadrżałam, ale starając się zachować zimną krew, odrzekłam:

- Gdybyś mnie nie poprowadził, nie byłoby tak świetnie. 

             Roześmiał się i odsunął, ale mnie nie puścił. Spojrzałam mu w oczy i zamarłam.
Ich czysta, delikatna zieleń, mnie oczarowała. Jego spojrzenie było głębokie i inteligentne. Zamrugałam zauroczona. A on się do mnie uśmiechnął.

          Oddałabym wszystko, aby jeszcze raz ujrzeć te jadeitowe tęczówki. Wszystko, aby jeszcze raz poczuć jego dotyk na swoim ciele...

- Nie mogę, Lilijko... Mimo, że tak strasznie cię kocham.

     Z oczu puściły mi się kolejne łzy. Mimo to zbliżyłam się do niego, po czym głośno i z desperacją powiedziałam:

- Pocałuj mnie.

- Słucham? - Harry wyglądał na kompletnie zagubionego, a cierpienie było wprost wymalowane w jego oczach.

- Pocałuj mnie, bo tak bardzo cie kocham. Pocałuj mnie, bo tak cholernie nie potrafię bez ciebie żyć. - Ostatnie trzy wyrazy zamieniły się w szloch.

     Nagle poczułam jak szatyn przysuwa się do mnie. Delikatnie musnął moje usta swoimi miękkimi wargami. Położyłam dłonie na jakiego umięśnionych ramionach, by potem wpleść je jego gęste włosy. Całował mnie słodko i powoli. Tak bardzo go pragnęłam... I w końcu mogłam go mieć.

     Rozpłakałam się już na dobre. Szlochałam głośno, nie przejmując się tym, że ktoś może mnie usłyszeć. Wszystkie chwile spędzone z nim były w mojej pamięci jak żywe. Ja nie mogłam go stracić. Po prostu nie mogłam. 

- Gotowa? - szepnął mi Harry do ucha. - Ta dam!
  
        Zabrał dłonie od mojej twarzy. Otworzyłam usta powalona pięknym krajobrazem, który rozciągał się przede mną. Naprzeciwko znajdowało się średniej wielkości jezioro, a naokoło niego pełno drzew. Trawa zieleniła się pod naszymi stopami, a ptaki wyśpiewywały jakąś wesołą melodię. Uniosłam głowę. Po błękitnym niebie płynęły spokojnie białe chmury, a jasne słońce wprost zarażało swoją dobrą energią. Spojrzałam na ukochanego, który przyglądał się mojej reakcji.

- To miejsce jest cudowne - wyszeptałam, bo z emocji odebrało mi głos. Uśmiechnął się, po czym objął mnie od tyłu, opierając brodę na moim ramieniu.

- Dokładnie - powiedział, a ja wyczułam uśmiech w jego głosie. - Wiemy o nim tylko my. Przyjeżdżałem tu z rodzicami, kiedy byłem malutki, a od tamtego czasu nikt nie pamięta o tym jeziorze. Jak zrobi się ciepło będziemy się tu kąpać i urządzę ci cudowne urodziny... 

- Dziękuję - szepnęłam wzruszona. 

- Nie ma sprawy. Zawsze będę chciał cię uszczęśliwiać. - odpowiedział, równie jak ja. poruszony. 

      Zacisnęłam zęby.

- Przeżyjesz, rozumiesz to? - powiedziała, czując łzy spływające po policzkach. - Powiedziałeś, że chcesz mnie uszczęśliwiać... Zrób to i tym razem. Zwalczysz tę gorączkę, dasz radę. 

    Dotarło do mnie jak wielką byłam egoistką. Myślałam tylko o sobie. O tym, co ja zrobię, kiedy on odejdzie. A przecież to on był na krawędzi życia i śmierci, chociaż miał tylko dwadzieścia jeden lat. Miał tyle planów i marzeń... Dotarło do mnie, że ja też już zaplanowałam swoją przyszłość. Właśnie z nim. 

- Zrób to dla siebie... dla nas... - pocałowałam go delikatnie w wierzch dłoni. - Wierzę, że ci się uda.
________________________________________________

Hej! 

Właśnie tonę we własnych łzach... To wszystko przez tę piosenkę... ;-; Matko, jaka ja jestem okrutna. To się w głowie nie mieści. No dobrze... Pozostawiam rozdział do Waszej oceny, mi się nawet podoba. 

Pozdrawiam. ;c

wtorek, 6 stycznia 2015

15

- Lily -

   Było mi dobrze. Czułam jak Harry obejmuje mnie ramionami i lekko kołysze. Wcześniejsze uczcucie paniki, które zawładnęło moim ciałem, bezpowrotnie zniknęło. Nie pamiętałam już nawet, co było jego źródłem. Westchnęłam uszczęśliwiona i uniosłam wzrok. Natrafiłam na te piękne zielone oczy, które rzuciły na mnie czar już od samego początku naszej znajomości.

- Dasz radę, prawda? Ja wiem, że dasz - szepnął z uśmiechem.

  Spojrzałam na niego zaskoczona.

- Harry, nie rozumiem... Z czym sobie poradzę? - zapytałam, czując strach czający się w mojej podświadomości.

- Kocham cię. - mruknął tylko, po czym cmoknął mnie w nos. - Zawsze o tym pamiętaj.

- Harry? - jęknęłam piskliwie z przerażeniem obserwując, jak jego obraz zaczyna się rozmywać. - Harry!

    Poczułam jak wypuszcza mnie z rąk. Zaczęłam spadać w dół w bardzo szybkim tempie. Krzyczałam, ile sił w płucach, wołałam ukochanego - bez skutku. Zaraz miałam roztrzaskać się o ziemię i nie nie mogło już tego odwrócić. Nagle usłyszałam jak ktoś mnie woła. Przez świst powietrza i własny krzyk, przedzierało się desperacko moje imię.

- Lily, obudź się! - usłyszałam, po czym z przerażeniem otworzyłam oczy.

   Oddychałam szybko, a serce tłukło się w mojej piersi jak oszalałe. Zamrugałam, by wyostrzyć widzenie i zoabczyłam zaniepokojoną twarz Jake'a, który się nade mną nachylał.

- Och - jęknęłam tylko, uświadamiając sobie, gdzie jestem i co się właśnie stało.

   Znajdowałam się na szpitalnym korytarzu pod OIOMem i chyba właśnie zasnęłam na krześle. Po chwili spadła na mnie jeszcze gorsza prawda. Harry miał wypadek, a jego stan jest krytyczny. Poczułam łzy zbierające się pod powiekami. Bohatersko je powstrzymałam, po czym przeniosłam wzrok na przyjaciela, który najwyraźniej coś do mnie mówił.

- Słucham? - zapytałam z roztargnieniem, siadając pionowo i odgarniając włosy z czoła. - Mówiłeś coś?

- Pytałem, czy wszystko w porządku. - odpowiedział, patrząc na mnie z troską. - Krzyczałaś, wołałaś Harry'ego...

   Przełknęłam ślinę.

- Och... To był tylko zły sen, wszystko w porządku. - szepnęłam, po czym rozejrzałam się dookoła.

   Nic się nie zmieniło. Jamie siedziała na krześle na przeciwko mnie, a w ręku trzymała kubek z kawą ze szpitalnego automatu. Uśmiechnęła się do mnie blado, a ja z nie małą trudnością odwzajemniłam uśmiech. Zauważyłam, że ma na sobie inne ubrania i jest inaczej uczesana. Przeniosłam wzrok na przyjaciela; on również musiał się przebrać. Dziewczyna chyba zauważyła te moje ukradkowe spojrzenia, bo powiedziała:

- Jeździeliśmy na zmianę. Nie chcielismy cię zostawiać. Ty też powinnaś się ogarnąć, przespać w kulturalnych warunkach... - Pokręciłam głową, zaciskając usta.

- Lily, nie możesz tak tu siedzieć jak pies - dodał Jake. - Jamie na rac...

- O mój Boże! - wrzasnęłam, prostując się gwałtownie. - Dexter!

- Kto taki? - Nie zrozumiała dziewczyna.

   Poderwałam się na równe nogi, po czym podniosłam torebkę z ziemi. Byłam przerażona, co ten biedny pies robił tam sam przez tyle godzin? Na pewno był głosdny i potrzebował wyjść na dwór.

- Muszę jechać - powiedziałam tylko. - Jake, pożyczysz mi samochód?

   On najwidoczniej zrozumiał, o czym mówię, bo bez słowa wyjął kluczyki z kieszeni i mi je podał.

- Wrócę za godzinę - rzuciłam na odchodnym, po czym ruszyłam w kierunku wyjścia.

- Lily! - zawołał za mną Jake. Przystanęłam. - Zostań w domu. Wyśpij się, przebierz. My tu będziemy. Przyjedziesz rano. Jeśli coś będzie się działo, zadzwonię.

   Zawahałam się, ale po chwili kiwnęłam głową. Odwróciłam się, po czym zaczęłam iść szybkim krokiem w kierunku głównych drzwi. Stukot moich obcasów odbijał się echem od ścian. Nadal miałam na sobie strój, który założyłam sprecjalnie na kolację... Po drodze rzuciłam okiem na zegar, wiszący nad recepcją. Było po pierwszej w nocy. Cholera... Przyspieszyłam. Wypadłam przed szpital i natychmiast pobiegłam w kierunku parkingu. Zaczęłam wzrokiem szukać samochodu Jake'a. Po kilku sekundach wypatrzyłam czarną Hondę i ruszyłam w jej kierunku. Dziękowałam Bogu, że posłuchałam Harry'ego i w maju zrobiłam sobie prawo jazdy. Sama właściwie nigdzie nie jeździłam, nie miałam nawet własnego auta, ale w tej chwili bez tego musiałabym tułać się w nocy po Nowym Jorku i szukać taksówki. Wsiadłam do pojazdu, zapuściłam silnik, po czym ruszyłam, myśląc tylko o tym, aby jak najszybciej dostać się do domu Harry'ego.

  Po dwudziestu minutach jazdy byłam na miejscu. Zaparkowałam na małym podjeździe, po czym wysiadłam. Rozejrzałam się, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Noc była chłodna, a poza tym czułam się bardzo nie pewnie, stojąc w środku nocy całkiem sama. Odetchnęłam głęboko, po czym ruszyłam w kierunku domu. Wygrzebałam z torebki kluczyki, które kiedyś dał mi Harry. Powiedział, że mogę wpadać, kiedy chce i mam się czuć jak u siebie w domu. Och, dlaczego ja nie przyjechałam do niego, kiedy był chory? Nie doszłoby do tego strasznego wypadku. Otarłam z policzka jakąś zbłąkną łzę, po czym weszłam do środka. Zapaliłam światło na przedpokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Dexter natychmiast wybiegł z pokoju Harry'ego, aby się ze mną przywitać.

- Cześć, kochany - powiedziałam, po czym przyklęknęłam, aby go pogłaskać. Polizał mnie po twarzy, merdając ogonem. - Gdzie masz smycz? Najpierw wyjdziemy na dwór, bo pewnie już nie mozesz wytrzymać.

  Pies szczeknął rozradowany, jakby zrozumiał każde moje słowo. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Smycz leżała na szafce do butów. Podniosłam ją i przypięłam do obroży Dextera, po czym ruszyłam z nim do tylnego wyjścia, które znajdowało się w kuchni. Zapaliłam światło na ganku, po chwili wychodząc na dwór. Dexter szedł grzecznie, co chwila przystawając i obwąchując trawę, czy patyki. Załatwił swoje potrzeby fizjologiczne, a ja ze skruchą powiedziałam:

- Przepraszam, ale nie spuszczę cię teraz, bo jest ciemno i szczerze, to boję się, że mi uciekniesz.

   Czworonożny przyjaciel zamerdał ogonem, jakby chciał powiedzieć, że nic się nie stało. Westchnęłam i ruszyłam z powrotem w stronę domu. Zamknęłam tylne drzwi na klucz, po czym odpięłam smycz. Dexter natychmiast podbiegł do pustych misek.

- Już, już, momencik - powiedziałam szybko, zastanawiając się, gdzie Harry trzyma karmę dla niego. Po przeszukaniu kilku szafek znalazłam ją na samym dole. Wsypałam ją do jednej miski, a do drugiej wlałam świeżej wody.

   Pies z wdzięcznością rzucił się na jedzenie. Obserwowałam go przez chwilę, ale potem stwierdziłam, że czas się zbierać. Poklepałam go po łebku, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Natychmiast przybiegł za mną i patrzył, jak zakładam buty. W jego oczach widziałam zdziwienie i... żal? Chwyciłam za klamkę, ale po chwili przypomniało mi się jak Harry bardzo nie lubił, kiedy Dexter zostawał sam. Pociagnęłam nosem, by po chwili ponownie skierować wzrok na goldena.

- Och... Poczekaj na mnie. Za nie długo wrócę, pojadę tylko po rzeczy. - odezwałam się, po czym wyszłam przed dom. Szybkim krokiem ruszyłam do auta. Już miałam dość tych szpilek, stopy niemiłosiernie mnie bolały.

    Wsiadłam do auta, starając się nie myśleć o tym dziwnym śnie, który cały czas nie dawał mi spokoju. To wygladało tak, jakby Harry się ze mną pożegnał.

Kocham cię. Zawsze o tym pamiętaj.

Pamiętam, kochany. Pamiętam.

***

   Od razu po podjechaniu na podjazd do swojego domu, zauważyłam, że stoi tam już samochód moich rodziców. Zadrżałam, ale mimo to dzielnie wysiadłam z auta. Nie obchodziło mnie w chwili obecnej, czy będą robili mi jakieś awantury. Pewnie wzięłam za klamkę frontowych drzwi. Były otwarte. Wparowałam do środka i nie ogladając się na nic, wbiegłam od razu na górę. 

- Chwileczkę! - usłyszałam za sobą głos matki oraz tupot jej pantofli. - Co to ma znaczyć? Jak ty wyglądasz?! 

    Starając się ogłuchnąć, wpadłam do swojego pokoju po drodze zrzucając szpilki z nóg. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Rodziece zaczęli w nie walić i krzyczeć. Podeszłam do szafy i jednym szarpnięciem wyciągnęłam z niej torbę podróżną. Zaczęłam miotać się po pokoju i ładować do niej przypadkowe części mojej garderoby. Wrzuciłam kilka par spodni, kilka koszulek oraz bluzę i sweter. Naładowałam tam jeszcze bielizny, po czym poszłam do łazienki. Zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic. Nie miałam nawet czasu, aby zaczerpnąć jakiejkolwiek przyjemności z tej kąpieli. Momentalnie się spłukałam, namydliłam i ponownie spłukałam. Nie myłam włosów, związałam je wcześniej w wysokiego koka na czubku głowy. Wyszłam na mały dywanik przed kabiną i zaczęłam się wycierać. Założyłam na siebie bieliznę, po czym podeszłam do lustra. Krzyknęłam cicho. Wyglądałam okropnie. Łzy, które wcześniej płynęły po mojej twarzy, zostawiły na niej resztki rozmazanego makijażu. Na policzkach miałam ciemne strużki, a moje oczy wygladały, jakby ktoś je podbił. Złapałam płyn do demakijażu oraz jednorazowy wacik i zaczęłam doprowadzać się do porządku. Wyszczotkowałam jeszcze zęby i zabrałam się za rozczesywanie włosów. Nie było to zbyt proste, bo miałam gigantyczne kołtuny. Po kilku minutach szarpania się ze splątanymi kosmykami w końcu mi się udało. Zaplotłam warkocz, po czym założyłam na siebie ciemne dżinsy, szarą, zwykłą koszulkę i narzuciłam na siebie bluzę. Wzięłam z półki kilka najpotrzebniejszych przyborów i kosmetyków, po czym podążyłam z nimi do pokoju. Wrzuciłam je do torby, by po chwili zarzucić ją na ramię. Z półki przy łożku zabrałam jeszcze ładowarkę do telefonu, schowałam ją do kieszeni, po czym wzięłam głęboki oddech i stanęłam przed drzwiami.

- Otwieraj te drzwi, bo wezwiemy ślusarza! - wrzasnęła histerycznie mama, waląc pięścią w drzwi.

   Chcąc, nie chcąc - posłuchałam jej. Przekręciłam klucz w drzwiach i stanęłam przed rozwścieczonymi rodzicami.

- Doigrałaś się! - warknął ojciec, grożąc mi palcem. - Co ty wyprawiasz, co to za torba?!

- Wyprowadzam się - mruknęłam, po czym natychmiast ugryzłam się w język. Przecież miałam się nie odzywać.

- Słucham? - uniosła się mama, idąc za mną po schodach. - Może mi jeszcze powiesz, że do tego łachmyty?!

    Momentalnie zalała mnie fala gniewu, którą tak bardzo starałam się powstrzymać. Odwróciłam się, choć byłam już przy drzwiach.

- Nie masz prawa tak o nim mówić, rozumiesz?! - krzyknęłam, nie panując już nad sobą. - Nie masz prawa! Jest sto razy lepszym człowiekiem niż wy obydwoje razem wzięci. Wczoraj miał wypadek i może umrzeć. Kocham go! Chcę przy nim być. A ty to po prostu uszanuj.

   Wybiegłam z domu, czując łzy spływające po policzkach. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i wrzuciłam torbę na siedzenie. Już miałam wsiadać za kierownicę, gdy nagle zauważyłam mamę, która owinięta w szal biegła w moją stronę. Nastawiłam się już na kolejną dawkę krzyku, ale ona tylko zatrzymała się kilka metrów ode mnie i po raz pierwszy w życiu spojrzała na mnie inaczej. Bez surowości i nagany w oczach. Teraz widziałam tam żal... nieme przeprosiny. Zrobiła dziwny gest w moją stronę, ale nagle odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem domu. Zszokowana stałam przy samochodzie dłuższą chwilę. Kiedy w końcu zajęłam miejsce kierowcy i otarłam łzy, usłyszałam, że telefon w mojej torebce zaczął dzwonić. Zamarłam. Trzęsącymu się dłońmi sięgnęłam po małe urządzenie. Na wyświetlaczu zauważyłam numer Jake'a.

- H...Halo? - szepnęłam ledwosłyszalnie, przyciskając telefon do ucha. Słyszałam odgłosy szpitalnego korytarza. Ktos biegł.

- Lily? - W głosie przjaciela wyłapałam strach. - Obiecałem, że zadzwonię, jak będzie się coś działo... i... po prostu przyjedź.

    Telefon wysunął mi się z ręki. W tempie błyskawicy odpaliłam silnik i ruszyłam z piskiem opon.
_____________________________
Hej!

Zobaczcie, jak szybko Melosia wyrobiła się z rozdziałem. W dziesięć dni! :D Mam pewne ambicję i jeśli chce je wprowadzić w życie muszę się sprężać. Albowiem chcę w dzień dodania prologu, dodac epilog. To chyba będzie bodajże 16 luty. :) W planach mam jeszcze jakieś 3-4 rozdziały, więc trzymajcie kciuki, żebym zdążyła.

W ogóle... Jak ja się rozstanę z tym opowiadaniem? Kocham tych bohaterów, a tu już zbliża się koniec. Hm, może pomyślę nad drugą częścią?

Co do rozdziału: matkę dziewczyny chyba sumienie ruszyło... Ale nieważne. Miejcie nadzieję, że Lily zdąży.

Pozdrawiam i do następnego! ;*

PS. Cudowny szablon, prawda? ^^

Obserwatorzy