sobota, 27 grudnia 2014

14

- Lily - 

    Wpadłam do szpitala, potykając się o własne nogi. Wszystko drżało we mnie z przerażenia. To nie głos Harry'ego usłyszałam wtedy w słuchawce. Tylko głos jakiegoś mężczyzny, który przedstawił się jako ratownik medyczny. Powiedział, że zadzwonił na ten numer ze względu na to, że był w telefonie mojego ukochanego najczęściej wybierany. Bredził coś o jakimś wypadku, ale z tego wszystkiego zrozumiałam tylko adres szpitala. Na miejscu wypadku było głośno, ktoś krzyczał. Słyszałam karetkę...

    Rozejrzałam się po szpitalnym korytarzu i mój wzrok padł na panią Gravel. Pielęgniarkę, która opiekowała się mną kilka miesięcy temu, kiedy miałam wycinany wyrostek. Rozmawiała z jakimś mężczyzną, który wyglądał na lekarza, a jej twarz wyrażała wielkie zmartwienie. Podbiegłam do niej i przerywając ze zdenerowania zaczęłam mówić:

- Przepra...szam, ale czy tu został przywieziony Harry Sty..Styles? - dyszałam głośno, patrząc jej w oczy. Łzy były tuż tuż.

- Chodź ze mną- powiedziała tylko kobieta smutnym głosem, objęła mnie ramieniem i poprowadziła w nieznanym kierunku.

   Musiała mnie chyba pamiętać... W tamtej chwili nie to było ważne. Dlaczego była taka smutna? I dlaczego prowadziła mnie... gdzieś? Czyżby do Harry'ego? Chciałam wiedzieć, ale bałam się zapytać. Bałam się dowiedzieć o najgorszym. Oddychałam szybko, głęboko, żeby nie zacząć płakać. Było mi strasznie zimno, ale starałam się nie trząść. Nadal miałam na sobie tę czerwoną sukienkę, a na nogach czarne szpilki. I po cholere to wszystko...?

    Doszłyśmy do jakiegoś pokiku, jak się później okazało - dyżurki pilęgniarek. W pomieszczeniu nie było nikogo. W rogu stała podniszczona kanapa, a na przeciwko niej znadjował się stary, przedpotopowy telewizor. Zdążyłam jeszcze uchwycić półkę na książki, a potem kobieta posadziła mnie na kanpie. Wpatrzyłam się jej w oczy.

- Dlaczego mnie pani tu przyprowadziła? Co mu jest? - Z moich ust polał się potok słów, a łzy w końcu znalazły ujście. Splątłam ręce na kolanach i spojrzałam na nie. Słone krople skapywały na mój podołek, a ja nie wiedziałam, co zrobić, by je zatrzymać.

- Przypomnij mi swoje imię, kochanie - powiedziała łagodnie pielęgniarka, siadając obok.

- Lily - powiedziałam, siląc się na uniesienie wzroku. Patrzyła na mnie ze...współczuciem? - Może pani odpowiedzieć na moje pytanie?

- Tylko spokojnie - mruknęła, a potem zaczęła mówić. Kilkoma słowami sprawiła, że mój świat się posypał.

- Jake -

   Wpadłem do szpitala, jakby mnie ktoś gonił. Jamie drobiła za mna. Lily zadzwoniła jakieś pół godzina. Strasznie płakała, mówiła, że Harry jest w szpitalu i jego stan jest bardzo ciężki. Zbyt wiele nie wyłapałem z jej szlochów i łkań, więc jak najszybciej się rozłączyłem i ruszyłem do instytucji. Jamie akurat była ze mną, więc też się zabrała. Oboje byliśmy przerażeni.  A mówiłem palantowi, że ma iść do lekrza..., warknąłem w myślach, miotając się bezładnie po korytarzach. Nigdzie nie mogłem znaleźć przyjaciółki. Modliłem się tylko, żeby się okazało, że ona koloryzuje... Że z Harrym nie jest aż tak źle.

- Jake, tam! - usłyszałem za sobą głos Jamie.

    Odwróciłem się i spojrzałem w głąb korytarza, który prawie przed chwilą minąłem. Na ogromnych, szkanych drzwiach było napisane "OIOM". Lily tam była. Stała przodem do tych drzwi i z tego, co widziałem, chciała usilnie zajrzeć do środka. Stąd słyszałem jak głośno płakała, choć stałem dobre kilkanaście metrów od niej. Od razu puściłem się biegiem w jej kierunku. Słysząc moje kroki odwróciła się, po czym widząc, kto biegnie rzuciła mi się w ramiona. Objęła mnie mocno i zaczęła szlochać. Powstrzymując łzy, zacząłem gładzić ją po plecach. Nic nie mówiłem, nie byłem pewien, czy głos mi się nie załamie. Nigdy wcześniej nie widziałem jej w takim stanie. Zawsze starała się jakoś trzymać, zawsze mnie wspierała... Teraz role się odwróciły. Chciałem jej pomóc... Jakkolwiek. Ale nie potrafiłem. Nie miałem pojęcia, co tak właściwie się stało, a bałem się spytać. Jamie stała obok i gładziła dziewczynę po włosach. Spojrzała mi wymownie w oczy. Kiwnąłem głęboko.

- Lily, słońce, możesz nam powiedzieć, co się tak właściwie stało? - zapytałem w końcu, odsuwając ją od siebie na długość ramienia. - Co z Harrym?

    Popatrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Łzy cały czas ściekały jej po policzkach, a usta były wygięte w podkówkę. Makijaż spływały z jej twarzy razem ze słonymi kropelkami, a włosy były potargane.

- On... - wymamrotała w końcu. - On umiera.

    Zamarłem. Słyszałem jak Jamie głośno wciąga powietrze.

- Co? Jak to? - wyszeptałem, patrząc na nią jak zahipnotyzowany.

- Lekarze mówią - załkała - że zostało mu kilka godzin.

    Potem nie powiedziała już nic, tylko osunęła się na kolana. Jej szloch się wzmógł. Co tu się, do cholery, dzieje?! Rozejrzałem się bezradnie po korytrzu, szukając kogoś, kto mógłby udzielić mi jakichkolwiek informacji. Nagle mój wzrok padł na jakąś starszą pielęgniarkę, która, z troską patrząc na Lily, podążała w naszym kierunku.

- Przepraszam! - zawołałem w jej kierunku i szybkim krokiem ruszyłem jej na przeciw. - Moje nazwisko Wayland, jestem przyjacielem Harry'ego Stylesa. Czy... mogłaby mi pani udzielić jakichkolwiek informacji? Niestety, Li...to jest...jego dziewczyna nie jest w stanie, nie mam bladego, co właściwie się wydarzyło.

   Musiała chyba wyłapać strach w moim głosie, bo nie stawiała żadnych przeszkód. Bałem się, że zacznie kłocić się o to, iż nie jestem nikim z rodziny Harry'ego, ale nie. Spojrzała tylko na Lily, którą teraz obejmowała Jamie, po czym przeniosła wzrok z powrotem na mnie. W jej oczach dostrzegłem bezbrzeżny smutek.

- Pan Styles... - zaczęła, po czym westchnęła, przetarła oczy ręką i kontynuowała. - Został bardzo ranny w wypadku samochodowym. Doszło do dużej utraty krwi. Nie można zrobić transfuzji, gdyż ma wysoką gorączkę. Lekarze podjrzewają zaawansowane zakażenie, które nie było leczone. Nie mają żadnego ruchu... Chłopak w przeciągu kilku godzin umrze, jeśli nie przytoczymu mu krwi. A nie możemy tego zrobić. Gorączka wykracza poza czterdzieści stopni... Możemy tylko czekać na cud... i modlić się.

   Dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Wpatrywałem się w pielęgniarkę niewidzącym wzrokiem. Harry umrze. I wszystko przez to pieprzone zakażenie. Kopnąłem w ścianę, po czym jeszcze walnąłem w nią pięścią. Byłem bezsilny. Mogłem siłą zaciągnąć go do tego lekarza. Wtedy nie wsiadłby do tego cholernego samochodu i do niczego takiego by nie doszło. Oparłem się czołem o chłodną nawierzchnię.

- Nie ma żadnej nadziei? - wyszeptałem ledwosłyszalnie.

    Kobieta pogładziła mnie po plecach.

- Nadzieja jest zawsze. Musimy wierzyć, że Harry'emu się uda. Że leki w końcu zadziałają i temperatura spadnie. Musimy mu pomóc i po prostu uwierzyć. Zajmij się Lily. Oni są jak dzień i noc. Jedno bez drugiego nie istnieje. Widać to od razu.

   Poklepała mnie po ramieniu, po czym odeszła. A my zostaliśmy sami. Załamani i smutni. Za nadzieję, mając jedynie wiarę.
_____________________________
Hej! ;*
Patrzcie jak pięknie się wyrobiłam! Miesiąc po miesiącu. Rozdział specjalnie taki krótki, musicie się trochę pomęczyć..

Jest po drugiej w nocy, a ja siedzę i płaczę. Scenariusz w mojej głowie jest coraz czarniejszy...

Mam nadzieję, że cudownie spędziliście Święta! ;* Szczęśliwego Nowego Roku i oczywiście - szalonego Sylwestra!

Pozdrawiam! ^^

Obserwatorzy