- Harry -
Siedziałem na parapecie i z niepokojem obserwowałem śpiącą Lily. Od czasu, gdy przyszedłem zwymiotowała trzy razy. Za ostatnim razem była już tak osłabiona, że musiałem ją zanieść do łóżka. Jakieś dwie godziny temu zmierzyłem jej gorączkę; trzydzieści osiem i dwa. Czekałem na powrót rodziców dziewczyny, aby mogli się nią zająć. Postanowiłem, że gdy usłyszę odgłosy ich wejścia do domu, wymknę się przez okno, a oni zajmą się córką. Niestety, było już po dwudziestej trzeciej, a ich ani śladu.
Wstałem i zacząłem krążyć niespokojnie po pokoju. Słyszałem szybki oddech Lily, co bardzo mnie niepokoiło. Oznaczało to, że gorączka wzrasta. Westchnąłem i postanowiłem, że zmierzę ją raz jeszcze. Wziąłem termometr z szafki obok łóżka i wsunąłem go jej delikatnie do ust, tak, by się nie obudziła. Po kilku sekundach zapikał, a ja podszedłem do lampy, aby odczytać wynik. Zamarłem. Czterdzieści jeden. Cholera jasna.
Pośpieszyłem z powrotem do dziewczyny.
- Lily. - szepnąłem cicho, potrząsając ją za ramię. - Obudź się, musimy jechać do lekarza.
Podskoczyła jak oparzona, po czym otworzyła powieki. Na jej czole znajdowały się kropelki potu, a spojrzenie było nieprzytomne.
- Gdzie ja jestem? - wycharczała ledwo słyszalnie. - Czy ja pana znam?
Ustałem jak głupi. Majaczyła. Przestraszyłem się nie na żarty.
- Spokojnie, jesteś u siebie w domu. Znasz mnie, jestem Harry. - odpowiedziałem, po czym rozejrzałem się za jakimiś ubraniami dla niej. Musiałem jak najszybciej zawieźć ją do szpitala. Nie dbałem o to, czy jej rodzice wrócą.
- Dlaczego wszystko jest takie białe? - zapytała szeptem, wpatrując się w coś, co tylko ona zdołała zobaczyć. - Co się dzieje?
- Spokojnie, jestem, to tylko zwidy. - mruknąłem, ściskając ją za rękę. Serce waliło mi jak młotem. Boże kochany...
- Niedobrze mi... - mruknęła, po czym zwinęła się w pół. - Brzuch mnie boli.
- Chodź, pójdziemy do łazienki. - powiedziałem, delikatnie biorąc ją na ręce. - A potem do szpitala.
- Brzuch mnie boli. - powtórzyła, tym razem dużo głośniej. - Nie wytrzymam, zrób coś.
Miotała się z bólu na moich rękach, a ja nie wiedziałem, co mam robić. Zaczęła szlochać.
- Cii, spokojnie. - Przytuliłem ją do siebie, rezygnując z łazienki. Złapałem jej komórkę z szafki nocnej, wsadziłem do kieszeni i zbiegłem na dół.
Postawiłem ją, cały czas obejmując w talii, po czym wziąłem jej płaszcz z wieszaka. Sam założyłem kurtkę na górze. Owinąłem ją jeszcze szalikiem i wybiegłem na dwór, trzymając ją na rękach. Cały czas płakała, trzymając się za brzuch. Była straszna śnieżyca, wcześniej tego nie zauważyłem. Zakląłem cicho, podbiegając do samochodu. Otworzyłem tylne drzwi. Ułożyłem delikatnie dziewczynę na siedzeniach, po czym sięgnąłem po dwa koce, które zawsze woziłem w bagażniku. Okryłem ją nimi szczelnie i sam wsiadłem do wozu. Odpaliłem dopiero za trzecim razem, klnąc i drżąc ze strachu.
- Pomóż mi, już nie mogę! - krzyknęła, płacząc.
- Cicho, kochanie, już jedziemy! - zawołałem panicznym głosem. - Zaraz będziemy!
- Nie wytrzymam! - załkała, a ja w lusterku zauważyłem, jak zwija się z bólu.
Wymijałem pojazdy, nie patrząc na znaki, czy światła. Po prostu prułem przed siebie, nie dbając o konsekwencje. Nagle poczułem, że BMW zwalnia bez mojej zgody. Silnik jeszcze zakrztusił się i zgasł.
- Nie, nie, nie! - zawołałem, przekręcając kluczyki w stacyjce. - Cholera, nie rób mi tego!
Moje próby na nic się nie zdały. Samochód po prostu zdechł. Obejrzałem się do tyłu. Dziewczyna leżała bez ruchu na tylnym siedzeniu. Już nie płakała. Wprost wyszarpnąłem się z auta i przebiegłem do tyłu. Otworzyłem drzwi, po czym potrząsnąłem ją delikatnie za ramię.
- Lilijko... Szlag by to! - krzyknąłem. Zemdlała. Ustałem koło samochodu, przeczesując włosy tak, jakbym chciał je sobie wyrwać. Do szpitala zostało jeszcze jakieś półtorej kilometra. Wyjąłem telefon, żeby zadzwonić po karetkę. Wykręciłem numer. Po trzecim sygnale ktoś odebrał.
- Dzień dobry. - zacząłem paplać jak nakręcony, mówiąc nieznajomej kobiecie, jaka jest sytuacja.
- Niestety nie mamy wolnych karetek. Wszystkie wyjechały do wypadków, do których doszło ze względu na pogodę. - odezwał się w słuchawce znudzony głos.
- To co ja mam do cholery robić?! - wrzasnąłem rozwścieczony.
- Czekać. Gdy tylko coś się zwolni, wyślemy karetkę.
- Słucham?! - krzyknąłem, nie wierząc własnym uszom. - Jak to czekać? Przecież stan tej osoby jest poważny.
- Niestety, nic panu na to nie poradzę.
- Wal się. - warknąłem, rozłączając się. Podjąłem już decyzję. Zdjąłem z siebie kurtkę, po czym owinąłem nią Lily. Wyjąłem ją delikatnie z samochodu, zamknąłem go i ruszyłem przed siebie.
Było mi cholernie zimno. Miałem na sobie tylko czarną koszulę i dżinsy. Starałem się nie zwracać na to uwagi, nie mogłem czekać. Nie wiedziałem, co jej jest, nie wiedziałem, jak bardzo jest to poważne. Naokoło nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. W sumie komu chciałoby się wychodzić w taką pogodę.
Droga do szpitala zajęła mi około godziny. Gdy wbiegałem do pomieszczenia, nie czułem własnego ciała, kręciło mi się w głowie.
- Pomocy... - wyszeptałem w kierunku recepcji. Jakaś starsza kobieta tam siedząca poderwała się, wołając do siebie dwóch mężczyzna. Podbiegli do nas, a faceci przejęli ode mnie Lily. Kobieta podtrzymała mnie, bo poczułem, że zaraz upadnę. Posadziła mnie w jakimś fotelu, mówiąc coś uspokajającego. Nie rozumiałem jej, nie słyszałem. Oczy zaczęły mi się kleić.
- Nie zasypiaj, chłopaku, bo będzie po tobie! - zawołała, klepiąc mnie po policzkach.
Ciosy były na tyle mocne, że nie pozwalało mi to odlecieć. Jacyś inni ludzie przynieśli koce, którymi mnie owinięto. Z czasem, powoli, zacząłem się rozgrzewać i bardziej kontaktować. Po jakiejś godzinie było już dużo lepiej.
- Miałeś dużo szczęścia. - odezwała się kobieta, obserwując mnie uważnie. - Dlaczego nie zadzwoniłeś po pogotowie, aby przyjechało po tą dziewczynę?
- Zadzwoniłem. - odrzekłem, odchrząkując. - Nie było karetek. Co miałem zrobić?
Pielęgniarka zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ta dziewczyna musi dla ciebie dużo znaczyć.
Spochmurniałem.
- To nie pani interes. - Wywinąłem się z koców, po czym odłożyłem ja na fotel. Podłoga nadal mi lekko falowała, ale było już dużo lepiej. - Dziękuję za pomoc.
- Nie ma sprawy. - Usłyszałem za sobą. - Wiem, że nie mój. To widać.
Nie odwróciłem się już. Ruszyłem w kierunku miejsca, do którego zabrali Lily. Musiałem dowiedzieć się w jakim jest stanie.
- Lily -
Do mojej podświadomości zaczęły docierać jakieś dziwne dźwięki. Szum, ciche rozmowy, odgłos kroków odbijających się echem po szpitalnych korytarzach... Gdzie ja jestem? Otworzyłam powoli powieki. W moje oczy uderzyło białe światło jarzeniówek. Ukradkiem rozejrzałam się po pomieszczeniu, mrużąc oczy. Aparatury, łóżka, surowe ściany...
- Cześć. - usłyszałam po swojej prawej stronie. Spojrzałam zdezorientowana w tamtym kierunku. Na krzesełku siedział Harry i uśmiechał się do mnie szeroko.
- Harry? - zapytałam z niedowierzaniem. - Co ty tutaj...Nie. Co ja tutaj robię?
- Miałaś zapalenie wyrostka. - wyjaśnił ze smutkiem w oczach. - Ale już wszystko dobrze, wycieli ci to coś.
- Wycieli? - Otworzyłam szeroko oczy. - Jak to?
- No normalnie. Przed chwilą miałaś operację.
Zamarłam. Operację? Tak po prostu.
- Och... - mruknęłam, spoglądając na niego. Był strasznie blady, jego koszula była pognieciona, a kilka guzików u góry, odpiętych.
- Jak ja się tu dostałam? - zapytałam.
Widziałam, że chłopak lekko się zakłopotał. Przeczesał potargane włosy dłonią, po czym odrzekł:
- Karetka po ciebie przyjechała. Byłem u ciebie, wezwałem ją.
- Och...- powtórzyłam. - Dziękuję.
- Do usług. - Jego oczy znów rozświetlił uśmiech. - Twoi rodzice już tu jadą. Zadzwoniłem do twojej mamy.
Otworzyłam usta ze zdziwienia. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak Harry rozmawia z moją mamą.
- Była chociaż miła? - Zrobiło mi się głupio. To było raczej pytanie retoryczne.
- Och...eee...Tak, tak! Była bardzo przyjemna! - odpowiedział szybko.
Spojrzałam na niego krzywo.
- Nie zmyślaj. - powiedziałam ze wstydem. - Przepraszam cię za...
Nie dane mi było dokończyć, bowiem do sali wtargnęli moi rodzice. Oboje byli ubrani wyjściowo, a ich twarze były przerażone.
- Boże, dziecko, co ci się stało? - zawołała mama, siadając na brzegu łóżka i łapiąc mnie za rękę.
- To tylko zapalenie wyro...- zaczął Harry, wstając z krzesła i odsuwając się pod ścianę.
- Nie odzywaj się! - warknęła wrogo moja matka. - Lily?
Zagotowało się we mnie.
- Mamo, jak możesz się tak do niego odzywać?! - zawołałam, unosząc się na łokciu. - Gdyby nie on...
- Dziecko oszczędź sobie. - mruknął ojciec. - Co on robił u nas w domu? Powiedział nam wszystko.
- Zaprosiłam go! - odpowiedziałam, czując łzy wstydu zbierające się pod powiekami. Rozmawiali o nim jakby był jakimś przedmiotem... Nic nie znaczącym.
- Zaprosiłaś?! - Moja rodzicielka wyglądała, jakby zaraz miała dostać furii. - Takiego śmiecia? Zobacz, jak on wygląda!
Zamarłam, wstrzymując oddech. Łzy popłynęły mi po twarzy. Bałam się spojrzeć na Stylesa. Boże... Nagle usłyszałam, że Harry kieruje się w stronę wyjścia. Uniosłam głowę z przerażeniem.
- Harry, błagam... Nie słuchaj ich. - wyszeptałam, patrząc na niego błagalnie. Rodzice zaczęli coś krzyczeć, ale ja ich nie słyszałam. Widziałam tylko te zielone, puste oczy, które patrzyły w podłogę.
- Nie, Lilijko...- wyszeptał. - Oni mają rację. Pójdę już. Zdrowiej szybko.
Wyszedł z sali, a ja zostałam z ludźmi, którzy właśnie zabrali mi kogoś bardzo ważnego.
______________________________________________
Dobry wieczór! ^^
Jestem z siebie dumna, udało mi się napisać rozdział dzień wcześniej. Nawet nie wiecie jaka wena mnie złapała. Dwie godziny i rozdział gotowy :)
Jestem strasznie ciekawa Waszych opinii, bo mi rozdział podoba się bardzo! Teraz to dopiero zacznie się dziać! :D Haha, ale będę zła xd
Dziękuję za każdą opinię :*
Kolejny rozdział 10 lipca <33 Teraz rozdziały będą pojawiać się co dziesięć dni!
Nowy szablon wykonała Mei! Jest cudowny! <33
Nowy szablon wykonała Mei! Jest cudowny! <33
Pozdrawiam!