niedziela, 29 czerwca 2014

06

- Harry -

     Siedziałem na parapecie i z niepokojem obserwowałem śpiącą Lily. Od czasu, gdy przyszedłem zwymiotowała trzy razy. Za ostatnim razem była już tak osłabiona, że musiałem ją zanieść do łóżka. Jakieś dwie godziny temu zmierzyłem jej gorączkę; trzydzieści osiem i dwa. Czekałem na powrót rodziców dziewczyny, aby mogli się nią zająć. Postanowiłem, że gdy usłyszę odgłosy ich wejścia do domu, wymknę się przez okno, a oni zajmą się córką. Niestety, było już po dwudziestej trzeciej, a ich ani śladu. 

   Wstałem i zacząłem krążyć niespokojnie po pokoju. Słyszałem szybki oddech Lily, co bardzo mnie niepokoiło. Oznaczało to, że gorączka wzrasta. Westchnąłem i postanowiłem, że zmierzę ją raz jeszcze. Wziąłem termometr z szafki obok łóżka i wsunąłem go jej delikatnie do ust, tak, by się nie obudziła. Po kilku sekundach zapikał, a ja podszedłem do lampy, aby odczytać wynik. Zamarłem. Czterdzieści jeden. Cholera jasna. 

    Pośpieszyłem z powrotem do dziewczyny. 

- Lily. - szepnąłem cicho, potrząsając ją za ramię. - Obudź się, musimy jechać do lekarza.

    Podskoczyła jak oparzona, po czym otworzyła powieki. Na jej czole znajdowały się kropelki potu, a spojrzenie było nieprzytomne.

- Gdzie ja jestem? - wycharczała ledwo słyszalnie. - Czy ja pana znam?

  Ustałem jak głupi. Majaczyła. Przestraszyłem się nie na żarty.

- Spokojnie, jesteś u siebie w domu. Znasz mnie, jestem Harry. - odpowiedziałem, po czym rozejrzałem się za jakimiś ubraniami dla niej. Musiałem jak najszybciej zawieźć ją do szpitala. Nie dbałem o to, czy jej rodzice wrócą.

- Dlaczego wszystko jest takie białe? - zapytała szeptem, wpatrując się w coś, co tylko ona zdołała zobaczyć. - Co się dzieje?

- Spokojnie, jestem, to tylko zwidy. - mruknąłem, ściskając ją za rękę. Serce waliło mi jak młotem. Boże kochany...

- Niedobrze mi... - mruknęła, po czym zwinęła się w pół. - Brzuch mnie boli. 

- Chodź, pójdziemy do łazienki. - powiedziałem, delikatnie biorąc ją na ręce. - A potem do szpitala.

- Brzuch mnie boli. - powtórzyła, tym razem dużo głośniej. - Nie wytrzymam, zrób coś.

Miotała się z bólu na moich rękach, a ja nie wiedziałem, co mam robić. Zaczęła szlochać.

- Cii, spokojnie. - Przytuliłem ją do siebie, rezygnując z łazienki. Złapałem jej komórkę z szafki nocnej, wsadziłem do kieszeni i zbiegłem na dół. 

     Postawiłem ją, cały czas obejmując w talii, po czym wziąłem jej płaszcz z wieszaka. Sam założyłem kurtkę na górze. Owinąłem ją jeszcze szalikiem i wybiegłem na dwór, trzymając ją na rękach. Cały czas płakała, trzymając się za brzuch. Była straszna śnieżyca, wcześniej tego nie zauważyłem. Zakląłem cicho, podbiegając do samochodu. Otworzyłem tylne drzwi. Ułożyłem delikatnie dziewczynę na siedzeniach, po czym sięgnąłem po dwa koce, które zawsze woziłem w bagażniku. Okryłem ją nimi szczelnie i sam wsiadłem do wozu. Odpaliłem dopiero za trzecim razem, klnąc i drżąc ze strachu. 

- Pomóż mi, już nie mogę! - krzyknęła, płacząc. 

- Cicho, kochanie, już jedziemy! - zawołałem panicznym głosem. - Zaraz będziemy!

- Nie wytrzymam! - załkała, a ja w lusterku zauważyłem, jak zwija się z bólu. 

       Wymijałem pojazdy, nie patrząc na znaki, czy światła. Po prostu prułem przed siebie, nie dbając o konsekwencje. Nagle poczułem, że BMW zwalnia bez mojej zgody. Silnik jeszcze zakrztusił się i zgasł. 

- Nie, nie, nie! - zawołałem, przekręcając kluczyki w stacyjce. - Cholera, nie rób mi tego!

     Moje próby na nic się nie zdały. Samochód po prostu zdechł. Obejrzałem się do tyłu. Dziewczyna leżała bez ruchu na tylnym siedzeniu. Już nie płakała. Wprost wyszarpnąłem się z auta i przebiegłem do tyłu. Otworzyłem drzwi, po czym potrząsnąłem ją delikatnie za ramię.

- Lilijko... Szlag by to! - krzyknąłem. Zemdlała. Ustałem koło samochodu, przeczesując włosy tak, jakbym chciał je sobie wyrwać. Do szpitala zostało jeszcze jakieś półtorej kilometra. Wyjąłem telefon, żeby zadzwonić po karetkę. Wykręciłem numer. Po trzecim sygnale ktoś odebrał.

- Dzień dobry. - zacząłem paplać jak nakręcony, mówiąc nieznajomej kobiecie, jaka jest sytuacja.

- Niestety nie mamy wolnych karetek. Wszystkie wyjechały do wypadków, do których doszło ze względu na pogodę. - odezwał się w słuchawce znudzony głos.

- To co ja mam do cholery robić?! - wrzasnąłem rozwścieczony. 

- Czekać. Gdy tylko coś się zwolni, wyślemy karetkę.

- Słucham?! - krzyknąłem, nie wierząc własnym uszom. - Jak to czekać? Przecież stan tej osoby jest poważny.

- Niestety, nic panu na to nie poradzę.

- Wal się. - warknąłem, rozłączając się. Podjąłem już decyzję. Zdjąłem z siebie kurtkę, po czym owinąłem nią Lily. Wyjąłem ją delikatnie z samochodu, zamknąłem go i ruszyłem przed siebie. 

       Było mi cholernie zimno. Miałem na sobie tylko czarną koszulę i dżinsy. Starałem się nie zwracać na to uwagi, nie mogłem czekać. Nie wiedziałem, co jej jest, nie wiedziałem, jak bardzo jest to poważne. Naokoło nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. W sumie komu chciałoby się wychodzić w taką pogodę. 

      Droga do szpitala zajęła mi około godziny. Gdy wbiegałem do pomieszczenia, nie czułem własnego ciała, kręciło mi się w głowie.

- Pomocy... - wyszeptałem w kierunku recepcji. Jakaś starsza kobieta tam siedząca poderwała się, wołając do siebie dwóch mężczyzna. Podbiegli do nas, a faceci przejęli ode mnie Lily. Kobieta podtrzymała mnie, bo poczułem, że zaraz upadnę. Posadziła mnie w jakimś fotelu, mówiąc coś uspokajającego. Nie rozumiałem jej, nie słyszałem. Oczy zaczęły mi się kleić.

- Nie zasypiaj, chłopaku, bo będzie po tobie! - zawołała, klepiąc mnie po policzkach. 

        Ciosy były na tyle mocne, że nie pozwalało mi to odlecieć. Jacyś inni ludzie przynieśli koce, którymi mnie owinięto. Z czasem, powoli, zacząłem się rozgrzewać i bardziej kontaktować. Po jakiejś godzinie było już dużo lepiej.

- Miałeś dużo szczęścia. - odezwała się kobieta, obserwując mnie uważnie. - Dlaczego nie zadzwoniłeś po pogotowie, aby przyjechało po tą dziewczynę? 

- Zadzwoniłem. - odrzekłem, odchrząkując. - Nie było karetek. Co miałem zrobić?

    Pielęgniarka zmierzyła mnie wzrokiem.

- Ta dziewczyna musi dla ciebie dużo znaczyć. 

   Spochmurniałem.

- To nie pani interes. - Wywinąłem się z koców, po czym odłożyłem ja na fotel. Podłoga nadal mi lekko falowała, ale było już dużo lepiej. - Dziękuję za pomoc.

- Nie ma sprawy. - Usłyszałem za sobą. - Wiem, że nie mój. To widać. 

         Nie odwróciłem się już. Ruszyłem w kierunku miejsca, do którego zabrali Lily. Musiałem dowiedzieć się w jakim jest stanie.

- Lily -

      Do mojej podświadomości zaczęły docierać jakieś dziwne dźwięki. Szum, ciche rozmowy, odgłos kroków odbijających się echem po szpitalnych korytarzach... Gdzie ja jestem? Otworzyłam powoli powieki. W moje oczy uderzyło białe światło jarzeniówek. Ukradkiem rozejrzałam się po pomieszczeniu, mrużąc oczy. Aparatury, łóżka, surowe ściany...

- Cześć. - usłyszałam po swojej prawej stronie. Spojrzałam zdezorientowana w tamtym kierunku. Na krzesełku siedział Harry i uśmiechał się do mnie szeroko. 

- Harry? - zapytałam z niedowierzaniem. - Co ty tutaj...Nie. Co ja tutaj robię?

- Miałaś zapalenie wyrostka. - wyjaśnił ze smutkiem w oczach. - Ale już wszystko dobrze, wycieli ci to coś.

- Wycieli? - Otworzyłam szeroko oczy. - Jak to?

- No normalnie. Przed chwilą miałaś operację. 

     Zamarłam. Operację? Tak po prostu.

- Och... - mruknęłam, spoglądając na niego. Był strasznie blady, jego koszula była pognieciona, a kilka guzików u góry, odpiętych.

- Jak ja się tu dostałam? - zapytałam.

   Widziałam, że chłopak lekko się zakłopotał. Przeczesał potargane włosy dłonią, po czym odrzekł:

- Karetka po ciebie przyjechała. Byłem u ciebie, wezwałem ją. 

- Och...- powtórzyłam. - Dziękuję.

- Do usług. - Jego oczy znów rozświetlił uśmiech. - Twoi rodzice już tu jadą. Zadzwoniłem do twojej mamy.

   Otworzyłam usta ze zdziwienia. Nie mogłam sobie wyobrazić, jak Harry rozmawia z moją mamą.

- Była chociaż miła? - Zrobiło mi się głupio. To było raczej pytanie retoryczne.

- Och...eee...Tak, tak! Była bardzo przyjemna! - odpowiedział szybko.

  Spojrzałam na niego krzywo.

- Nie zmyślaj. - powiedziałam ze wstydem. - Przepraszam cię za...

   Nie dane mi było dokończyć, bowiem do sali wtargnęli moi rodzice. Oboje byli ubrani wyjściowo, a ich twarze były przerażone. 

- Boże, dziecko, co ci się stało? - zawołała mama, siadając na brzegu łóżka i łapiąc mnie za rękę.

- To tylko zapalenie wyro...- zaczął Harry, wstając z krzesła i odsuwając się pod ścianę.

- Nie odzywaj się! - warknęła wrogo moja matka. - Lily? 

    Zagotowało się we mnie.

- Mamo, jak możesz się tak do niego odzywać?! - zawołałam, unosząc się na łokciu. - Gdyby nie on...

- Dziecko oszczędź sobie. - mruknął ojciec. - Co on robił u nas w domu? Powiedział nam wszystko.

- Zaprosiłam go! - odpowiedziałam, czując łzy wstydu zbierające się pod powiekami. Rozmawiali o nim jakby był jakimś przedmiotem... Nic nie znaczącym.

- Zaprosiłaś?! - Moja rodzicielka wyglądała, jakby zaraz miała dostać furii. - Takiego śmiecia? Zobacz, jak on wygląda!

  Zamarłam, wstrzymując oddech. Łzy popłynęły mi po twarzy. Bałam się spojrzeć na Stylesa. Boże... Nagle usłyszałam, że Harry kieruje się w stronę wyjścia. Uniosłam głowę z przerażeniem.

- Harry, błagam... Nie słuchaj ich. - wyszeptałam, patrząc na niego błagalnie. Rodzice zaczęli coś krzyczeć, ale ja ich nie słyszałam. Widziałam tylko te zielone, puste oczy, które patrzyły w podłogę.

- Nie, Lilijko...- wyszeptał. - Oni mają rację. Pójdę już. Zdrowiej szybko. 

    Wyszedł z sali, a ja zostałam z ludźmi, którzy właśnie zabrali mi kogoś bardzo ważnego.
______________________________________________
Dobry wieczór! ^^
Jestem z siebie dumna, udało mi się napisać rozdział dzień wcześniej. Nawet nie wiecie jaka wena mnie złapała. Dwie godziny i rozdział gotowy :)

Jestem strasznie ciekawa Waszych opinii, bo mi rozdział podoba się bardzo! Teraz to dopiero zacznie się dziać! :D Haha, ale będę zła xd

Dziękuję za każdą opinię :*

Kolejny rozdział 10 lipca <33 Teraz rozdziały będą pojawiać się co dziesięć dni!

Nowy szablon wykonała Mei! Jest cudowny! <33

Pozdrawiam!

niedziela, 15 czerwca 2014

05

- Harry -

       Lily weszła powoli do sali, w której leżał Jake, a ja po cichu wsunąłem się za nią. Nie bardzo wiedziałem, jak mam się zachowywać, bo w sumie to była tragedia tej trójki. Szczerze, to nawet współczułem Jamie, ale miałem pewność, że już nigdy się do niej nie przekonam. Jake był wartościowym człowiekiem i świetnym kumplem. Nie rozumiałem, jak mogła mu coś takiego zrobić, nawet będąc pod wpływem alkoholu. Przejechałem dłonią po włosach, zamykając drzwi, po czym przeniosłem wzrok na Jake'a.

        Moja towarzyszka stała obok łóżka przyjaciela i błyszczącymi oczami wpatrywała się w jego bladą, nieruchomą twarz. Lekarz powiedział, że gdybyśmy znaleźli go kilka minut później, byłoby za późno na jakikolwiek ratunek. Lekarstwa pomieszały się z whisky, spożytą przez chłopaka, dając istną mieszankę wybuchową. Na szczęście płukanie żołądka przebiegło pomyślnie i teraz wszystko miało być w porządku. A przynajmniej tak mówił lekarz.

    Nagle usłyszałem cichy szloch po swojej prawej stronie. Poderwałem szybko głowę, zdziwiony, jak tak bardzo mogłem się zamyślić. Westchnąłem cicho. Lily dużo przeszła. Widziałem to po jej bladych policzkach, zaczerwienionych oczach i zaciśniętych ustach. Starałem się ją wspierać, mimo że w gruncie rzeczy byłem dla niej całkiem obcą osobą. Ale... Jak przejść obojętnie obok tak pięknej i świetnej dziewczyny, nie udzielając jej pomocy? Zafascynowała mnie już od naszego pierwszego tańca. Wiedziałem, że nigdy nie będzie nam dane nic więcej. Wiedziałem też, że nie będzie to możliwe z mojego powodu, lecz już wtedy postanowiłem, że zawsze będzie mogła na mnie liczyć. Przecież to nic złego... A tak przynajmniej mi się zdawało.

       Objąłem ją ramieniem, pozwalając, aby oparła policzek na moim ramieniu. Tak jak wcześniej zacząłem gładzić ją po włosach, szepcząc uspokajające słowa. Nagle poczułem, jak jej drobne ramiona obejmują moje ciało.

- Dziękuję, Harry. - szepnęła w mój tors. - Za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, choć wcale nie musiałeś tego robić.

- Nie ma sprawy. - odpowiedziałem, przytulając ją mocno. - Zawsze do usług.

     Zawsze do usług... Nic więcej, Harry. Nic więcej.

Miesiąc później

- Lily -


         Zdusiłam budzik dłonią i przetarłam zaspane oczy. W moim pokoju panowały egipskie ciemności. Westchnęłam. No tak, uroki zimy. Nienawidziłam tej pory roku. Na szczęście była juz końcówka stycznia i tylko dwa miesiące dzieliły nas od kalendarzowej wiosny. Odrzuciłam kołdrę, drżąc z zimna. Nie wyspałam się, moje ciało rozpaczliwie domagało się jeszcze kilu godzin odpoczynku.

        Zapaliłam małą lampkę na biurku, po czym, owijając się swetrem, ruszyłam do łazienki. Jaskrawe światło rzuciło poświatę na pomieszczanie. Zmrużyłam oczy pod wpływem tej jasności i spojrzałam w lustro. Na mojej bladej cerze złowrogo odcinały się czarne cienie pod oczami. Nie spałm od kilu nocy, dopiero dzisiaj udało mi się podrzemać kilka godzin. Był to strasznie niespokojny sen. Co chwila budziłam się, po czym wpatrywałam w sufit, czekając na ponowny sen.

     Zabrałam się za poranną toaletę, wzdychając głośno. Jake czuł się już wyśmienicie. Po próbie samobójczej szybko wyszedł ze szpitala. Udawał przed wszystkimi, że nic takiego się nie stało, ale ja widziałam, że cierpi. Do Jamie nie odezwał się nawet jednym słowem, nie zwrcał na nią większej uwagi. Nawet w szkole wyniósł się z ich wspólnej ławki i dosiadł do mnie. Dziewczyna się załamała, ale ja, chociaż wstyd było mi to przyznać, jakoś nie szczególnie się tym przejęłam. Przez nią życie mojego przyjaciela wisiało na włosku i to był już wystarczający powód mojej ignorancji wobec niej. Rozmawiałam z nią, ale kończyło się tylko na zwykłym powitaniu i kilku podstwowych pytaniach.

   Nie ukrywałam, że było mi z tym ciężko. Moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie było już wievznie roześmianej trójcy, ale smutna i przygaszona dwójka przyjaciół. Jake strasznie sie zmienił. Mimo codziennej maski, za którą zasłanial rzeczywistość, nie był juz tym samym zadowolonym z życia dzieciakiem. Spoważniał. Często sie zamyślał, nie potrafiliśmy już rozmawiać o wszystkim. Widziałam, że tęskni za Jamie. Było mi z tym wszystkim podwójnie ciężko, bo nie miałam się komu wygadać, a miałam z czego...

     Harry stał się dla mnie kimś bardzo ważnym. Spotykaliśmy się praktycznie codziennie po lekcjach, bo po mojej kolejnej ucieczce, miałam półroczny szlaban na wychodzenie. Specjalnie zrywał się z pracy i przyjeżdżał do mnie. Chodziliśmy na obiad albo do jakiejś kawiarni, a ja kłamałam rodzicom, że mam nowy plan i lekcje trwają dłużej. Wspierał mnie w tych trudnych chwilach, ale... Jednocześnie to on był powodem mojej bezsenności. To, co do niego czułam nie było zwykłą koleżeńską sympatią. Więź między nami stawała się coraz silniejsza. Nie potrafilam przestać, choć na chwilę, myśleć o jego zielonych oczach i pięknym uśmiechu. Po prostu nie potrafiłam. I to mnie przerażało. Jeśli nawet...zakochałam się w nim, to przecież nie powiem mu tego prostu z mostu. 

     To wszystko było tak strasznie skomplikowane. Grunt sypał mi się pod nogami, a ja mimo to szłam dalej. Uparcie prułam do przodu. Związałam włosy w koński ogon, starając się ignorować mdłości, które targały mną od przebudzenia. Okropnie źle się czułam i właśnie uświadomiłam sobie, że już od wczoraj nie miałam ochoty na jakiekolwiek jedzenie. Oparłam się o zlew, oddychając głeboko. 

      Podtrzymując się ścian, wróciłam do pokoju i podeszłam do szafy w celu wyjęcia ubrań. Za pół godziny musiałam wyjść, aby zdążyć na autobus do szkoły. Nagle poczułam, jak żółć podchodzi mi do gardła. Rzuciłam się z powrotem do łazienki i upadłam na kolanach koło sedesu. 

     Wymiotowałam przez jakieś pięć minut, po czym wyczerpana do ostatnich granic, położyłam się na chłodnej podłodze. Zaczęłam się zastanawiać, czy ja naprawdę jeste tak nienormalna, że nie zauważyłam, że z moim organizmem jest coś nie tak? Ech, widać za bardzo pogrążam się w swoich myślach.

           Podniosłam się na klęczki, po czym spuściłam wodę. Wstałam i podeszłam do zlewu, aby umyć zęby. Podłoga falowała mi przed oczami. Po skończonej czynności jakoś doczołgałam się do łóżka. Rodzice wyszli już do pracy, więc nie miałam komu powiedzieć, że nie pójdę dzisiaj do szkoły. Położyłam się i sięgnęłam po telefon. Miałam zamiar napisać do Jake'a, że dzisiaj mnie nie będzie. Nacisnęłam przycisk wysyłający wiadomość, po czym przypomniałam sobie, że muszę napisać do kogoś jeszcze. Wybrałam Harry'ego w kontaktach i zabrałam się za pisanie wiadomości.

Harry, niestety dzisiaj się nie spotkamy. Jestem chora, przed chwilą wymiotowałam. Mam nadzieję, że nie będziesz zły. Do zobaczenia, Lily.

       Odłożyłam telefon na półkę z nadzieją,że jeśli się prześpię, to choć trochę poczuję się lepiej. Gdy już odpływałam w objęcia Orfeusza, osłabiona i wyczerpana, usłyszałam dźwięk wiadomości. Podniosłam telefon i przeczytałam:

Oj, to niedobrze. Oczywiście, że się nie gniewam, no co Ty! Wracaj szybko do zdrowia. 
PS. Nie wiem, czy wytrzymam bez patrzenia na Ciebie tyle czasu...

        Serce zabiło mi mocniej. Podniosłam się na łokciu, ale po chwili tego pożałowałam. Mdłości wróciły ze zdwojoną siłą. Wystukałam odpowiedź.

Nie przesadzaj, widzieliśmy się wczoraj. 

     Ze wstrzymanym oddechem czekałam na odpowiedź.

To istny szmat czasu. Zdrowiej, Lilijko, spadam do pracy. Na razie!

Z uśmiechem na ustach odłożyłam telefon na szafkę. Pierwszy raz w życiu pożałowałam, że nie pójdę do szkoły.


Kilka godzin później

    Byłam wrakem. Wrakem człowieka. Od rana zwymiotowałam jeszcze pięć razy. Rodzice przysłali mi sms'a, że mają jakąś służbową kolację i wrócą późno. Odpisałam, że nie ma sprawy. Nawet nie miałam zamiaru im mówić, jak bardzo źle się czuję. Nie miałam nawet siły zejść na dół po jakieś leki od bólu brzucha, który bolał mnie nieznośnie. Postanowiłam, że jednak wstanę i pójdę chociaż do łazienki znowu się napić. Nie chciałam się odwodnić. Gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, ucieszyłam się ,że Harry nie może mnie teraaz zobaczyć. Wyglądałam okropnie. 

    Wróciłam z powrotem do łóżka, ale postanowiłam, że za nim się położę to trochę poprawię pościel. Czułam, że mam gorączkę, ale termometr miałam na dole. Zdecydowanie za daleko. Strzepnęłam poduszkę, ale gdy chciałam wziąć się za kołdrę, zakręciło mi się w głowie. Upadłabym, gdyby nie ktoś...kto mnie złapał. Jezus Maria! Odwróciłam się i zobaczyłam zatroskane oczy Harry'ego.

- Matko, Harry! Co ty tutaj robisz? Jak w ogóle tu wszedłeś?

Chłpak uśmiechnął się delikatnie, po czym wziął mnie na ręcę i odłożył delikatnie  na łóżko. Zatkało mnie

- Przez okno. Było otwarte, przepraszam jeśli się przestrszyłaś. Napisałem ci, że nie wytrzymam bez patrzenia na ciebie... - Dotknął delikatnie mojego policzka z zamyśleniem, wpatrując się w moje oczy. Nieświadomie przytrzymałam jego dłoń.

       Nagle poczułam, że zabrał ją. Spojrzałam speszona w bok.

- Dobra. - powiedział dziarsko. - Doktor Harry się tobą zajmie! Masz jakąś apteczkę?

- Tak, na dole w kuchni, w górnej szafce od razu, jak się wchodzi. - odpowiedziałam z uśmiechem.

- Zaraz wracam. - Mrugnął do mnie, po czym zniknął za drzwiami. A ja uświadmiłam sobie, jak strasznie wyglądam. O zgrozo.
__________________________________
Hej! 
Nie bijcie, błagam :c Wiem, że rozdział był ponad miesiąc temu, ale to wszystko przez szkołę. Maj i czerwiec to miesiące zła, bo są same poprawki. Na szczęście zrobiłam wszystko tak, jak chciałam i moja średnia wynosi 4,60! :D Uważam, że nie jest źle, ale mogło być lepiej.
Teraz wszystkie blogi ponadrabiam. Rozdział na Adasia i Ducha ukaże się w ciągu przyszłego tygodnia, a rozdział tutaj gdzieś pod koniec miesiąca ^^ 
Chcę wszystko nadgonić.
W ogóle muszę Wam się pochwalić! Dostałam się staż na Ostrze Krytyki, aww *.* Jestem z siebie dumna :D
Sporo tego wszystkiego na siebie, ale ja to wszystko uwielbiam!
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba :*
Do zobaczenia!

Obserwatorzy